Trybunał Konstytucyjny, z Julią Przyłębską na czele, odroczył do wtorku rozstrzygnięcie, czy Adam Bodnar nadal może być rzecznikiem praw obywatelskich, mimo że jego kadencja skończyła się siedem miesięcy temu. Werdykt, który ma wydać skład zdominowany przez sędziów z nadania PiS, wydaje się przesądzony. Przepis pozwalający na dalsze pełnienie funkcji do czasu wyboru przez parlament nowego rzecznika zostanie zakwestionowany.
Cała sprawa ma mocny kontekst polityczny i prawny. Adam Bodnar nawet już nie miarkuje swoich politycznych postaw. Właściwie z urzędu krytykuje większość poczynań władzy, nie tylko zresztą w sferze praw człowieka i sądów – mówi też jednym głosem z opozycją o kwestiach światopoglądowych.
Jego urząd stanowi także swoistą enklawę wśród zdominowanych przez nominatów PiS urzędów i instytucji. Dzięki temu zyskał duże poparcie i sympatię części społeczeństwa, której prawicowa wizja świata narzucana przez Jarosława Kaczyńskiego nie odpowiada. A dzięki swojej postawie upomina się o osoby, które przez prawicę nie są dostrzegane.
To specyficzna kadencja. Znacznie wykracza poza rozumianą dotąd rolę RPO w państwie. Poprzednicy raczej unikali wchodzenia w spory polityczne.
Po utracie urzędu możliwości dotarcia przez Adama Bodnara do opinii publicznej znacznie się zmniejszą. Z ulgą odetchnie za to PiS, pozbywając się merytorycznego przeciwnika na konstytucyjnym stanowisku.