Wprowadzona w Prawie o ustroju sądów powszechnych z roku 1928 zasada kolegialnego rozpoznawania środków odwoławczych stanowiła trwałe osiągnięcie w dziele odbudowy państwa polskiego. Zasada ta miała zapewniać zarówno rzetelne rozważenie interesów stron procesu, jak i uzyskanie należytego respektu dla orzeczeń sądowych.
Niemal każda sprawa procesowa kończy się przegraną jednej ze stron. Z natury rzeczy strona przegrywająca proces jest bardziej skłonna do poddawania w wątpliwość bezstronności i rzetelności rozstrzygnięcia. Presja taka jeszcze się wzmaga w sprawach budzących większe zainteresowanie opinii publicznej czy mającej ładunek polityczny. Trudniej takie oskarżenia formułować pod adresem trzech sędziów niż jednego sędziego.
Trzeba pamiętać, że na przestrzeni lat utrwaliła się zasada jednoosobowego orzekania w pierwszej instancji. Zasadę tę, stanowiącą odwrót od zasady kolegialności, usprawiedliwiano pozostawieniem kolegialności składów odwoławczych. Presja ciążąca na pojedynczym sędzi rozkładała się na trzyosobowy skład odwoławczy. O losie sprawy nie decydowało już sześciu sędziów, ale ciągle czterech.
Kilka lat temu ustawodawca dał zresztą wyraz przywiązaniu do kolegialnego rozpoznawania apelacji wprowadzając zasadę niezmienności składu trzyosobowego w całym czasie trwania postępowania odwoławczego. Niezmienność składu miała zapobiec sukcesywnemu dolosowywaniu sędziów aż do uzyskania pożądanej obsady. Zasada niezmienności składu wydatnie utrudniła funkcjonowanie sądów odwoławczych, znacząco przedłużając czas oczekiwania na rozpoznanie sprawy.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że dokonujący się właśnie odwrót od zasady kolegialności wpisuje się w wieloletni kurs reformatorów procedury cywilnej, poruszających się od ściany do ściany, na zmianę wprowadzając i luzując rygory. Jeżeli tak ważna była przed chwilą zasada niezmienności składu trzyosobowego, to dlaczego obecnie zupełnie z nich rezygnujemy?