Co mówi nam o Unii Europejskiej ubiegłotygodniowa decyzja jej przywódców w sprawie zmiany polityki migracyjnej? Przede wszystkim, że kraje uczestniczące w niej potrafią czasami przeskoczyć cień własnych podziałów, uprzedzeń i ograniczeń. Po drugie, że jest ona wspólnotą wartości, ale nie taką, która ignoruje rzeczywistość, w której żyje. Po trzecie, że w sytuacjach kryzysowych potrafi wykorzystać zdolności przywódcze krajów, które nie są jej tradycyjnymi liderami. Po czwarte, że w tej grupie państw nie tylko była, ale odegrała ważną rolę Polska.
Kryzys migracyjny przyczyną utraty zaufania do elit przywódczych
Kryzys migracyjny nie jest jedyną, ale najistotniejszą przyczyną dramatycznej utraty zaufania do elit przywódczych w krajach Unii, a także jej instytucjach. Stał się też najlepszym paliwem ruchów populistycznych i partii antyunijnych. Przepaść pomiędzy idealistyczną retoryką tradycyjnych elit a twardą, czasami brutalną rzeczywistością doświadczaną albo tylko odczuwaną przez miliony ludzi stała się zmorą świata zachodniego. W Ameryce może ona zaważyć na wyniku wyborów prezydenckich. Dziennik „Washington Post”, opisując kampanię wyborczą w Pensylwanii, gdzie może się rozstrzygnąć, kto będzie prezydentem USA, przytacza jedno z haseł wyborczych: „Trump to bezpieczne granice, Kamala to otwarte granice”. Nieważne, że jest to slogan odwołujący się do lęków. Problem jest realny, a lęki, nawet jeżeli przesadne, osiągnęły poziom niebezpieczny dla spoistości demokratycznych społeczeństw. Walka z dezinformacją i populistyczną propagandą jest uzasadniona i konieczna, ale trudno uznać, że miliony ludzi zaniepokojonych niekontrolowaną migracją tkwią w stanie „fałszywej świadomości”.
Czytaj więcej
Donald Tusk czy szef fińskiego rządu Petteri Orpo mogą nie lubić i krytykować Viktora Orbána, lecz gdy spojrzymy na ich wysiłki polityczne, to widać rosnącą zbieżność z działaniami węgierskiego premiera.
Unia Europejska nie zamknie się na imigrantów
Wbrew nadziejom jednych, a obawom innych Unia Europejska nie stanie się zamkniętą twierdzą, chociażby dlatego, że jej gospodarki potrzebują imigrantów. Praktyczna wartość decyzji podjętych w Brukseli bywa podważana. Problem niekontrolowanych migracji narastał przez lata i trudno oczekiwać, że można go rozwiązać w ciągu trzech godzin, a tyle trwało spotkanie w Brukseli. Obrońcom praw człowieka, których argumenty zasługują na respekt, trzeba jednak powiedzieć: społeczeństwa europejskie będą skłonne akceptować otwartość tylko wtedy, kiedy będą przekonane, że ich rządy kontrolują granice i dobrze wiedzą, komu pozwalają na wjazd na swe terytorium. W przypadku Polski, Finlandii, a także krajów bałtyckich jest to sprawa szczególnie wrażliwa, ponieważ stały się one przedmiotem tzw. hybrydowego ataku Rosji i Białorusi posługujących się migrantami jako narzędziem destabilizacji. Nawet jeśli skala tej agresji wydaje się wyjątkowa, od dawna wiadomo, że ruchy migracyjne do Unii Europejskiej są w dużej mierze sterowane z zewnątrz, a przy okazji stały się lukratywnym źródłem dochodów dla międzynarodowych grup przestępczych.
Jeśli ktoś się obawia, że zmiana polityki migracyjnej zaszkodzi wizerunkowi Unii Europejskiej w świecie, jest w błędzie. Można się spodziewać dokładnie odwrotnej reakcji. Unia musi się pokazać jako zdolna do realizmu, a nawet, jeśli to potrzebne, pewnej twardości. Te cechy budzą respekt w świecie. Unii Europejskiej dotąd go brakowało. Jej idealizm był odbierany jako przejaw słabości, a to cecha w świecie mało ceniona. Jeśli Unia ma przetrwać, musi się nauczyć godzić wartości i interesy.