Choć zbieżność dat mogłaby sugerować, że sobotnia konwencja Koalicji Obywatelskiej miała na celu podsumowanie roku, który upłynął od zwycięskich dla rządzącej koalicji wyborów, to miała ona jednak zupełnie inny cel. Donald Tusk przy tej okazji rozpoczął kampanię prezydencką.
Dlaczego Donald Tusk chce zawiesić prawo do azylu i sprzeciwić się polityce Unii Europejskiej?
Choć jego partia wciąż formalnie nie ogłosiła kandydata w wyborach prezydenckich, szef rządu, a zarazem szef największej partii rządzącej, przedstawił program na najbliższe miesiące, co de facto oznacza program kampanii prezydenckiej. Donald Tusk zdał sobie sprawę, że o losie wyborów prezydenckich nie będą decydować wyłącznie wielkomiejskie elity, które dały mu zwycięstwo 15 października 2023 r. Prezydent Andrzej Duda wciąż jest dla jego rządu wielkim hamulcowym, tak więc stawka wyborów z wiosny 2025 r. będzie dla Tuska najwyższa. Ale by wygrać wybory, trzeba się wsłuchać w emocje milionów Polaków. One są zaś zupełnie inne niż emocje liberalnej inteligencji, która dawniej była zapleczem PO.
Dlatego też dziś Tusk mówi rzeczy, których nie powiedziałby w poprzedniej kadencji i jako szef Rady Europejskiej. Ale mówi je jako lider partii, która chce zdobyć ponad połowę głosów Polaków. W tym celu skupia się na „odzyskaniu kontroli nad migracją”, a także mówi, że całkowicie wyeliminuje tę nielegalną. Wciąż mówi też o bezpieczeństwie, dlatego zapowiada, że zawiesi na granicy białoruskiej prawo do składania wniosku o azyl. Wreszcie zapowiada, że nie zamierza się oglądać na europejskie prawo, jeśli stałoby ono w sprzeczności z zapewnieniem Polakom bezpieczeństwa.
Czytaj więcej
Założenia polityki migracyjnej rządu oznaczają odrzucenie prawa Unii Europejskiej i ignorowanie przyjętych przez Polskę międzynarodowych zobowiązań, w tym Konwencji Genewskiej - głoszą niektóre komentarze po wypowiedzi Donalda Tuska.
Donald Tusk wyznacza pole gry na kampanię prezydencką. Strategia uśmiechniętego populizmu
Tusk doskonale zdaje sobie sprawę, że ci, których w jednym z przemówień nazwał „purystami praworządności”, będą go za to krytykować. Wie, że padną zarzuty, iż przejął język Jarosława Kaczyńskiego. Dla obrońców praw człowieka nie ma bowiem czegoś takiego jak zawieszenie prawa do azylu. Dla liberalnych elit nie ma czegoś takiego jak jednostronne wypowiadanie prawa UE. Ale Tusk tę krytykę wkalkulował w koszty. Wie, że o tym, kto zostanie prezydentem, zdecyduje fakt, czy zdoła zapanować nad emocjami (i – powiedzmy to wprost – lękami) milionów Polaków, a nie sympatia liberalnych czy lewicowych elit. Tym samym premier przyznaje, że z prawicowym populizmem PiS i Konfederacji chce walczyć również populizmem, tyle że w uśmiechniętym, liberalnym sztafażu. I nie dość, że ogłasza program kampanii prezydenckiej skupiony wokół bezpieczeństwa (nawet minister edukacji Barbara Nowacka w swym przemówieniu mówiła, jak szkoła ma uczyć odporności na rosyjską propagandę), to jeszcze zmienia konwencję w prezydenckie prawybory, pozwalając Rafałowi Trzaskowskiemu, ale też Radosławowi Sikorskiemu pokazać, który z nich bardziej pasuje do tej kampanii prezydenckiej.