Dla Amerykanów nie ma ważniejszego wydarzenia międzynarodowego niż wojna w Strefie Gazy. A do wyborów prezydenckich w USA zostało mniej niż pół roku. Joe Biden już od wielu tygodni słyszy od części swojego obozu politycznego głosy, że cena, jaką płaci palestyńska ludność cywilna, jest zbyt wysoka.
Gdy pojawiły się ostrzeżenia, że setkom tysięcy Palestyńczyków grozi głód, Amerykanie zaczęli zrzucać pomoc żywnościową z samolotów. Jednocześnie na Strefę Gazy spadały bomby zrzucane przez izraelskie samoloty. Bomby dostarczane przez Amerykanów – co dla progresywnego skrzydła ugrupowania Bidena, Partii Demokratycznej, było ponurym symbolem bliskowschodniej polityki Waszyngtonu.
Teraz tych bomb Izrael może mieć mniej. Joe Biden zagroził, że wstrzyma dostawy, jeżeli Beniamin Netanjahu zgodnie z zapowiedziami przeprowadzi operację lądową w Rafah, pełnym Palestyńczyków przesiedlonych z innych części Strefy, mieście na jej południowym krańcu.
Joe Biden nie wierzy, że uda się uniknąć śmierci setek dzieci i kobiet w Strefie Gazy
Po raz pierwszy Biden tak jednoznacznie opowiedział się przeciw operacji w Rafah. Widać, że nie wierzy, że uda się przed nią przesiedlić miliona cywilów i że nie dałoby się uniknąć śmierci kolejnych setek dzieci i kobiet. Zdjęcia z małymi ofiarami w białych prześcieradłach w zrujnowanym Rafah nie pomogą Bidenowi w wyborach w kilku kluczowych dla ich wyniku stanach.
Na dodatek masy zdesperowanych Palestyńczyków mogą forsować granicę z Egiptem. To z kolei oznacza nie tylko wściekłość Egipcjan, którzy wymuszenie ucieczki Palestyńczyków na ich stronę granicy uważają za czerwoną linię w stosunkach z Izraelem. Może też potwierdzić obawy, że skrajnie prawicowy rząd Izraela przy okazji wojny z Hamasem chce się pozbyć tysięcy Palestyńczyków ze Strefy Gazy.