Zasada dziel i rządź. Nic to w historii nowego. Tyle że w demokracji, a zwłaszcza w systemie konstytucyjnym, w którym explicite zapisano zasadę pomocniczości, to patologia. Instytut Finansów Publicznych w swoim raporcie obnaża w tej kwestii państwo, którym przez dwie kadencje rządziła partia Jarosława Kaczyńskiego. I znowu zero zdziwień. O tym, że polski samorząd świadomie jest przez władze centralną pauperyzowany, trąbiliśmy na tych łamach wielokrotnie.
Więcej zadań, mniejsze pieniądze. Jak PiS szkodził samorządom
Narzucano więc samorządom nowe obowiązki, nie gwarantując czy wręcz obcinając środki na możliwość ich efektywnej obsługi. To było dość typowe; rządowa propaganda chwaliła się obniżkami dla wybranych grup w podatku dochodowym, ale zapominała dodać, że równolegle maleje w związku z tym przychód władz lokalnych.
Szybko przyszły realne trudności: z subwencją edukacyjną, z utrzymaniem szpitali, wydatkami na walkę z Covid-19 czy wysiłkiem na rzecz uchodźców. Zamiast efektywnego gospodarowania środkami własnymi zaczęły się, z jednej strony, zapobiegliwe pielgrzymki samorządowców do Warszawy po wsparcie, z drugiej, w coraz większym stopniu bazowanie na rządowych dotacjach.
A Warszawa? Cóż. Bogaci wujkowie z Alei Ujazdowskich mogli się tylko cieszyć. Nagradzać swoich i pokazywać figę z makiem cudzym.
Więcej dotacji dla gmin rządzonych przez Zjednoczoną Prawicę. Jak w państwie PiS narodził się klientyzm w samorządach?
Tak doprowadzono do klientyzmu, wpływania przez rządzących na lokalną politykę wedle reguły „dziel i rządź”. Zarazem, choć wszyscy wiedzieli, że tak jest, dowody na takie praktyki były niedostateczne. Bo nawet, jeśli jakiś samorząd przedstawiał przekonujące dane, władza odpowiadała, że to przypadek wyrwany z szerszego kontekstu, a więc nieodwołujący się do żadnej szerszej reguły.