Przez dekady gruby kapitalista z cygarem był symbolem wszystkiego co najgorsze w gospodarce rynkowej. Wyzysku i brutalności. Z biegiem lat w tej roli zastąpiły go bezosobowe korporacje, które stały się znienawidzonym źródłem społecznej opresji. To właśnie przeciwko ich dyktatowi protestowali antyglobaliści. Bodaj ostatnią odsłoną tego ruchu było Occupy Wall Street w 2011 r.
Trudno powiedzieć, czy to kwestia zmiany warty w samych korporacjach czy może zmiany generacyjnej, w końcu okupanci sprzed dekady mają już własne kariery (i nie byłbym pewien, czy niektórzy nie osiągnęli sukcesów na Wall Street). Tak czy owak wątek antykorporacyjny zniknął z debaty publicznej na dobre. Zastąpiły go kwestie klimatu, rasizmu i LGBT. Wielki kapitał wyczuł tę zmianę i szybko opanował odpowiednie techniki.
Najlepiej opisana to greenwashing, kiedy firmy udają, że ich produkty są ekologiczne. Mniej znany, choć równie popularny jest fairwahsing. Tu idzie o udawanie, że korporacja działa w zgodzie z zasadami uczciwego handlu. A już zupełnie nieopisane jest zjawisko nazywane „rainbow washing”. Korporacje wspierają marsze równości i organizacje LGBT, dzięki czemu unikają niewygodnych pytań np. o reprezentację mniejszości seksualnych w zarządach firm.
Czytaj więcej
Okręg szkolny w amerykańskim stanie Utah usunął Biblię ze szkół podstawowych i gimnazjów, ponieważ zawierała „wulgaryzmy i przemoc”.
Tak zatem przeciwnikami w debacie nie są już dziś złe korporacje, tylko rasiści (których, rzecz jasna, nie brakuje) albo ci, którzy nie dbają o klimat (i to już bywa dyskusyjne). A także – co budzi sprzeciw – ludzie protestujący przeciwko przyznawaniu mniejszościom seksualnym przywilejów, którymi obdarzano wcześniej heteroseksualne rodziny. Chodzi przede wszystkim o prawo do adopcji dla par jednopłciowych, a także uznanie ich ślubów. Nie twierdzę, że nie ma wśród tych ludzi nienawistników, którzy pogardzają innością, ale są też osoby religijne i konserwatywne. To ich ustawiają sobie dziś korporacje jako chłopców do bicia.