Budownictwo to koło napędowe gospodarki, stanowi około 17 proc. PKB. Ale co może okazać się wyjątkowo przydatne na obecnym etapie cyklu gospodarczego, ma ono cechy wskaźnika wyprzedzającego koniunktury. Innymi słowy, sytuacja w budownictwie wskazuje, w którą stronę będzie zmierzała w najbliższym czasie gospodarka – w stronę rozwoju czy spowolnienia.
Uparty błąd najniższej ceny
Tak było np. przed ostatnim kryzysem. Szybko rozwijający się sektor budownictwa przez żyłowanie najniższej ceny w kontraktach państwowych po prostu padł. Można śmiało powiedzieć, że polskie państwo za poprzedniego rządu wykończyło szereg polskich firm budowlanych, przyjmując jako jedyne kryterium wygrania kontraktu najniższą cenę.
Najniższa cena oznacza zawsze przerzucanie jej na podwykonawców, presje na niskie płace, używanie gorszych materiałów, a w okresie koniunktury... plajtę przedsiębiorstw. Tak, plajtę. Jeśli bowiem koniunktura jest dobra, nie sposób oczekiwać, że pracownicy zaakceptują niższe pensje, że dostawcy obniżą ceny materiałów, a ceny surowców spadną. Wręcz odwrotnie.
W czasie prosperity wszystkie te ceny idą w górę – płace, ceny surowców i ceny materiałów. A ceny kontraktów rządowych pozostają bez zmian, bo na państwowych posadach każdy urzędnik boi się dokonać indeksacji kontraktu – czyli uwzględniania innych niż cena kryteriów przetargu. Ryzykuje, że zostanie posądzony o korupcję. Szczególnie teraz za rządów partii, która ma mgliste pojęcie o zasadach działania gospodarki rynkowej, natomiast uwielbia ręczne sterowanie CBA.
A teraz parę liczb. Stawka godzinowa pracownika wzrosła od 2017 r. z 13 do 16 zł, czyli o 23 proc. Cena kruszywa rośnie w tym samym czasie o 17 proc. Cena asfaltu drogowego z 850 zł w 2016 r. do 1550 zł obecnie – czyli w ciągu dwóch lat prawie dwukrotnie.