Jerzy Hausner.: Musimy się zaszczepić przed sezonem

Premier Morawiecki słusznie sformułował swoją myśl strategiczną, ale ona nie jest realizowana. On się nią w ogóle nie zajmuje – mówi były wicepremier i minister gospodarki Jerzy Hausner.

Aktualizacja: 05.11.2018 05:16 Publikacja: 04.11.2018 20:00

Jerzy Hausner, były wicepremier i minister gospodarki

Jerzy Hausner, były wicepremier i minister gospodarki

Foto: materiały prasowe

Powinniśmy się niepokoić stanem światowej gospodarki? Mamy nerwowo na giełdach i niekorzystne wskaźniki PMI.

Niepokoić powinniśmy się z natury rzeczy, bo mówimy o gospodarce rynkowej, która jest zmienna i mogą pojawiać się zaskakujące zjawiska. Ale powinniśmy się niepokoić szczególnie, bo pojawiają się poważne symptomy możliwego, głębokiego kryzysu. Ogólnoświatowe zadłużenie jest o 40 proc. wyższe niż to, które było przed globalnym kryzysem finansowym i upadkiem Lehman Brothers. Grunt dla wstrząsu jest przygotowany.

Jednocześnie mamy do czynienia z sygnałami, które mówią o obniżeniu dynamiki wzrostu w strefie euro. W gospodarce niemieckiej zachodzą ważne strukturalne zmiany. Niemcy więcej spożywają (to lepiej, bo inni mogą eksportować), ale spadają zamówienia eksportowe dla niemieckich firm (a to gorzej dla nas, bo jesteśmy ich poddostawcami.

W Stanach Zjednoczonych jest prowadzona polityka procykliczna, ekspansja fiskalna, która utrzymuje wysokie tempo wzrostu. Ale potem wystąpią napięcia makroekonomiczne, zarówno w sferze finansów publicznych, jak i na rynkach finansowych. Wszyscy boją się przeszacowania aktywów na giełdzie. Do tego wojny handlowe oraz obawa o obniżenie dynamiki wzrostu w Chinach.

Jak Chiny maja katar to wszyscy inni będą mieli zapalenie płuc?

Powodów do niepokoju – jak widać - jest sporo.

Który może być najgroźniejszy?

W krótkim okresie - przeszacowanie aktywów na giełdach. To pociągnie za sobą wstrząsy na rynkach finansowych i może rzutować na wystąpienie recesji w sferze wytwórczej. Tego nikt nie jest w stanie przewidzieć, bo mamy do czynienia ze zjawiskami behawioralnymi, czyli stadnymi zachowaniami inwestorów. Wystarczy panika i mamy załamanie.

Chiny są słabym ogniwem z ogromnym zadłużeniem przedsiębiorstw i strukturalnymi problemami? Wojna handlowa może uderzyć w ten kraj bardziej niż nam się wydaje?

Chiny mają swoje problemy. Dochodzi do ważnej zmiany, zmniejszenia udziału inwestycji w PKB na rzecz konsumpcji. Jeśli dochody będą nakręcały spożycie, to będzie rosło zadłużenie gospodarstw domowych. Tam nie ma żadnych przeszłych doświadczeń tego rodzaju, więc aspiracje konsumpcyjne są jeszcze większe niż w Polsce. Ta zmiana strukturalna będzie pociągała istotne zmiany w sposobie prowadzenia polityki makroekonomicznej. Czy Chiny nie stracą równowagi makroekonomicznej, nikt nie jest w stanie przewidzieć.

To taki kolos, że aż przechodzą ciarki.

Póki co dynamika wzrostu powyżej 6 proc. wydaje się, że będzie utrzymana.

O ile możemy wierzyć chińskim statystykom.

Analitycy światowi mają dość narzędzi analitycznych wynikających z zachowań na rynkach surowcowych i finansowych. Mają dość własnych obserwacji by ocenić, na ile to jest wiarygodne. Fakt, że statystyki mogą być podkręcane to jedno, ale nie da się długo kamuflować stanu gospodarki. Gdyby w Chinach nastąpił wstrząs, to będzie odczuwany mocniej niż inne wstrząsy, może poza zjawiskami na rynkach finansowych, które by przypominały to, co się stało w 2008 r.

Nasz eksport do Niemiec to w dużej części podzespoły, które później w formie finalnych produktów płyną do Chin.

Nasza dynamika produkcji przemysłowej jest bardzo silnie uzależniona od eksportu Niemiec do Chin i zamówień eksportowych dla firm niemieckich.

Rok temu przestrzegał Pan przed pęczniejącymi bańkami na aktywach, ale po ostatnich spadkach uszło już trochę powietrza. Może nie będzie tak źle?

Zachowania uczestników giełdy są nieprzewidywalne, więc zagrożenie może nastąpić szybko i gwałtownie. Gdyby było samoistnym, to jest do opanowania. Ale tąpnięcie na giełdach mogą się zbiec z innymi zachowaniami na rynkach finansowych. FED podnosi stopy procentowe w Stanach Zjednoczonych. Mamy do czynienia z ważnym i groźnym dla nas procesem wycofywania aktywów z rynków wschodzących i przenoszeniem ich do USA. To będzie niekorzystny czynnik dla gospodarek takich jak Polska.

Rząd chwali się wysokim wzrostem gospodarczym, który sięgnął 5 proc. Ale czy jesteśmy przygotowani na zawirowania na światowych rynkach?

Są dwa podstawowe bufory, które można zastosować w sytuacji zewnętrznego szoku, który spowodowałby wyraźne obniżenie dynamiki wzrostu w Polsce. Jeden z tych buforów to możliwość obniżenia stóp procentowych. My tego buforu nie mamy. Utrzymujemy je na niskim poziomie, a jednocześnie zapowiedzi NBP są takie, że może nawet do 2020 r. obecne stopy zostaną utrzymane. To stabilizuje oczekiwania inflacyjne i powoduje, że pieniądz jest tani, ale mimo to nie ma inwestycji prywatnych.

Druga rezerwa jest taka, że mamy nadwyżkę w budżecie pierwotnym. Dzięki temu mamy możliwość uruchomienia bardziej ekspansywnej polityki fiskalnej. Ale my ją i tak od dawna prowadzimy.

Więc dwa naturalne elementy polityki antycyklicznej nie są przygotowane do zastosowania.

Mamy też relatywnie wysoki dług do PKB.

Nasz deficyt budżetowy w warunkach tak długiej i dobrej koniunktury powinien być na dużo niższym poziomie niż 2 proc. PKB.

W strukturze wzrostu gospodarczego dominuje konsumpcja. Pytanie, jak długo można utrzymywać wzrost gospodarczy na relatywnie wysokim poziomie w ten sposób, nie inwestując w sektorze prywatnym.

Mamy tu potencjalne źródło nierównowagi wewnętrznej, która w sytuacji obniżania dynamiki wzrostu spowoduje, że nagle wszystkie problemy staną się ostre.

Rząd jest świadom sytuacji i może podjąć jakieś działania? Wybory już za nami.

Za pół roku mamy kolejne wybory, do euro parlamentu, a potem parlamentarne. To jest czwórbój wyborczy. Walka się raczej zaostrzy, więc można oczekiwać, że rząd będzie się koncentrował na podkreślaniu pozytywnych stron naszej gospodarki i ukrywaniu negatywnych. Zapowiedzi potrzebnych działań nie widzę. Nie widzę też przemyślanych działań strukturaonych.

Do tego dochodzi możliwy szok energetyczny dla firm. Ceny drastycznie zaczęły rosnąć, w przyszłym roku może być to samo. To może uderzyć w konkurencyjność gospodarki, a mówi się o tym mało.

Już uderza. Oczywiście energochłonność produkcji jest różna w zależności od sektora, najmniejsza w usługach, ale w działalności wytwórczej jest wysoka. W niektórych branżach, jak np. cementownie, które produkują podstawowy surowiec dla produkcji budowlanej, to ceny prądu są jednym z głównych elementów kosztów. W tej chwili dynamika eksportu słabnie, a jednocześnie jest narastająca nierównowaga w bilansie handlowym. To jeszcze nie są jakiś niebezpieczne zjawiska, ale trzeba śledzić dane i działać wyoprzedzająco.

Coraz więcej firm jest zagrożone upadłością. Nie tylko w budowlance.

Badamy dla Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii poziom zagrożenia upadłością. Obecny poziom zagrożenia jest zbliżony do ostrzegawczego. Poza tym jest to poziom równy temu sprzed osłabienia gospodarczego 2012-13. Wewnątrz gospodarki realnej pojawiają się negatywne zjawiska, my je syntetyzujemy w postaci wskaźnika poziomu zagrożenia upadłością. Wskaźnik płynności finansowej przedsiębiorstw wyraźnie się pogarsza. To jest zawsze pierwszy symptom kryzysu w sferze realnej.

Grozi nam poważne spowolnienie już w przyszłym roku?

Prognozy, którymi dysponujemy wskazują na łagodne hamowanie. Prawdopodobnie tempo wzrostu będzie obniżone mniej więcej o 1-1,5 pkt proc. Przy założeniu, że nie wystąpi żaden silny szok zewnętrzny, ten scenariusz nie wydaje się groźny. Na pewno jednak warunki dla przedsiębiorstw i równowaga makroekonomiczna ulegną pogorszeniu.

A wierzy pan w przyspieszenie inwestycji?

Nie wierzę. Jakie przesłanki miałyby na to wskazywać? W tej chwili w przedsiębiorstwach następuje specyficzny sposób dostosowania. Wyhamował wzrost zatrudnienia. Rozumiem, że przedsiębiorstwa napotkały na barierę braku pracowników, i chyba przyjęły do wiadomości, że nie będzie pracowników. A nawet gdyby aktywizować kolejne grupy to za cenę jeszcze większego wzrostu wynagrodzeń. Jeśli wydajność pracy rośnie dwukrotnie wolniej niż rosną wynagrodzenia, to na drodze zwiększania zatrudnienia nie można uzyskać poprawy rentowności. Więc przedsiębiorstwa zaczną się reorientować na mniejsze zatrudnienie. Być może kierując się w stronę pracooszczędnych inwestycji. Ale może się też okazać, że wybiorą zupełnie inną ścieżkę, czyli ograniczą aktywność, chcąc przetrwać trudny okres. I będą bronić kapitału, a nie podejmować ryzyko.

Tymczasem premier Morawiecki obiecywał podniesienie stopy inwestycji do 25 proc. w 2025 r., a mamy koło 17 proc.

Premier nie obiecywał, mówił, że to nasz cel, plan, strategia. Wtedy mówiłem, że o to chodzi. W polskiej gospodarce potrzebujemy większego wkładu inwestycji, bo przy tym deficycie pracowników, nasza szansa, droga do bezpieczeństwa i odporności na szoki i zagrożenia jest taka, że będziemy bardziej produktywni. Nie da się być bardziej produktywnym bez inwestycji przedsiębiorstw, inwestycji w innowacje, nowe produkty, technologie i kompetencje. Bez inwestycji jesteśmy i będziemy coraz bardziej bezbronni, bo wypada nam inny czynnik przewagi jakim jest tania praca.

Co nasz czeka w dłuższej perspektywie? Będziemy postępowało gonienie Zachodu w kolejnych dekadach, czy utkniemy w pułapce średniego dochodu?

Takiego scenariusza nie można wykluczyć. Taki scenariusz wynikający z raportów kierowanych przeze mnie zespołów został przyjęty jako podstawa planu Morawieckiego. Dlatego publicznie uznałem, że ta myśl strategiczna jest prawidłowa, bo wynikała z prawidłowej diagnozy. Natomiast realizacja planu Morawieckiego jest bardzo wątpliwa.

Premier Morawiecki słusznie sformułował swoją myśl strategiczną, ale ona nie jest realizowana. On się nią w ogóle nie zajmuje.

Widać, że gdzieś to wszystko się rozmyło.Wiele osób mówi, że przed nami kolejne wielkie załamanie w gospodarce światowej. Nie wiemy kiedy, ale być może już na początku następnej dekady odczujemy wstrząs. Pytanie, jak przygotować na to gospodarkę. Tutaj są dwie strony medalu.

Jedna to jaką mamy odporność, czy są zabezpieczenia. Jednym z elementów odporności jest to, że powinniśmy się szczepić przed sezonem. Dla nas oznacza to wyższy poziom stóp procentowych plus niższy deficyt budżetowy. To jest droga budowanie odporności.

Jednak to, że bokser jest odporny na ciosy nie znaczy, że wygra. Drugą częścią problemu jest produktywność. Największy problem polskiej gospodarki to fakt, że ciągniemy nasz wzrost niemalże wyłącznie konsumpcją.

Jesteśmy nieprzygotowani na kolejny światowy kryzys, ani od strony odpornościowej, ani produktywnościowo. Trzeba bić na alarm.

CV

Jerzy Hausner, minister w rządach Leszka Millera i Marka Belki, w latach 2003–2005 wicepremier. W latach 2010–2016 był członkiem Rady Polityki Pieniężnej. Autor planu naprawy finansów publicznych zwanego planem Hausnera.

Powinniśmy się niepokoić stanem światowej gospodarki? Mamy nerwowo na giełdach i niekorzystne wskaźniki PMI.

Niepokoić powinniśmy się z natury rzeczy, bo mówimy o gospodarce rynkowej, która jest zmienna i mogą pojawiać się zaskakujące zjawiska. Ale powinniśmy się niepokoić szczególnie, bo pojawiają się poważne symptomy możliwego, głębokiego kryzysu. Ogólnoświatowe zadłużenie jest o 40 proc. wyższe niż to, które było przed globalnym kryzysem finansowym i upadkiem Lehman Brothers. Grunt dla wstrząsu jest przygotowany.

Pozostało 95% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację