Krzysztof Adam Kowalczyk: Powrót upiornej panny I.

Podwyżki zarobków już były, teraz do głosu dochodzi inflacja, która wszystkim spustoszy kieszenie.

Aktualizacja: 07.01.2020 21:16 Publikacja: 07.01.2020 21:00

Krzysztof Adam Kowalczyk: Powrót upiornej panny I.

Foto: Adobe Stock

Niby nie jest wielka, zwłaszcza w porównaniu z tą z pamiętnego roku 1989, gdy ceny skakały o 40–50 proc. – i to nie w ciągu roku, ale miesiąca. Niby każdy wiedział, że inflacja – ta znienawidzona niegdyś przez Polaków panna I. – kiedyś powróci. Przecież trwający od 2014 r. okres deflacji, a potem minimalnego wzrostu cen musiał się kiedyś skończyć. Jednak grudniowy skok inflacyjnego wskaźnika z 2,6 proc. do 3,4 proc. rocznie zaskoczył niemal wszystkich, z ekonomistami włącznie.

Szczególnie mocno panna I. drenuje kieszenie słabiej zarabiających – żywność drożeje w tempie dwukrotnie większym niż koszyk dóbr i usług brany pod uwagę przez statystyków. Do suszy dokłada tu swoje epidemia ASF. Także atak ptasiej grypy na farmy drobiu może w dalszej perspektywie podnieść cenę tego najtańszego u nas mięsa.

Na otarcie łez mało zarabiającym pozostaje wprowadzony w życie od 1 stycznia niemal 16-proc. wzrost płacy minimalnej. Ale, po pierwsze, nie wszyscy zarabiają minimum, a bardzo wysokie do niedawna tempo wzrostu średniej płacy w przedsiębiorstwach z miesiąca na miesiąc maleje. A po drugie, prawdopodobnie jedną z przyczyn podwyżek cen jest właśnie przeforsowany przez rząd w związku z wyborami wysoki skok płacy minimalnej, a więc i kosztów firm. Handel, który pracuje na dość niskich marżach i ma przed sobą perspektywę pełnego zakazu pracy w niedziele w 2020 r., postanowił zapewne ruszyć z cenami w okresie świątecznym, kiedy konsumenci są skłonni wydawać więcej niż w innych miesiącach. To lepszy moment na podwyżki niż np. styczeń.

Pośrednio do skoku inflacji swoje dokłada już wzrost cen energii elektrycznej dla firm. W związku z wyborami rząd stawał na głowie, by w 2019 r. prąd dla ludności nie drożał. Nadchodzi jednak koniec tego rolowania i w 2020 r. upiorna panna I. pojawi się także na naszych rachunkach za energię, podnosząc stawki o 10–12 proc.

Grudniowa szarża inflacji szczególnie boleśnie dotyka tych, którzy oszczędzają. Odsetki oferowane przez banki już wcześniej nie pokrywały spadku wartości wkładów. Po grudniowym skoku cen realna stopa procentowa lokat rocznych – jak policzyli ekonomiści – spadła do najniższego poziomu od 1991 r.! Odsetki jednak nie wzrosną, dopóki rynkowa cena pieniądza w Polsce nie pójdzie w górę. A zależy ona od tego, jak rynek ocenia prawdopodobieństwo zmiany stóp procentowych NBP przez Radę Polityki Pieniężnej.

RPP prowadzi bardzo gołębią politykę i trzyma główną stopę NBP na poziomie 1,5 proc., a jej przewodniczący twardo powtarza, że to się nie zmieni do końca jego kadencji, czyli 2022 r. Rada mogła ignorować zmiany cen żywności i energii, bo polityka pieniężna nie ma na nie wpływu, a „odcedzona" z nich tzw. inflacja bazowa była stabilna. Tym razem jednak także ona wystrzeliła w górę i jest najwyższa od 17 lat. Co na to gołębie z RPP?

Niby nie jest wielka, zwłaszcza w porównaniu z tą z pamiętnego roku 1989, gdy ceny skakały o 40–50 proc. – i to nie w ciągu roku, ale miesiąca. Niby każdy wiedział, że inflacja – ta znienawidzona niegdyś przez Polaków panna I. – kiedyś powróci. Przecież trwający od 2014 r. okres deflacji, a potem minimalnego wzrostu cen musiał się kiedyś skończyć. Jednak grudniowy skok inflacyjnego wskaźnika z 2,6 proc. do 3,4 proc. rocznie zaskoczył niemal wszystkich, z ekonomistami włącznie.

Pozostało 84% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację