Zła wiadomość jest taka, że koronawirus już przekroczył progi naszych domów. Nie tylko infekuje nasze organizmy, ale też wywołuje konsekwencje gospodarcze. Doświadczymy ich niezależnie, czy w naszym kraju wykryty zostanie choć jeden chory.
Chiny to jeden z liderów gospodarczych. Kluczowy element światowego łańcucha dostaw. Dlatego na pierwsze informacje o skali nowej epidemii światowe giełdy zareagowały spadkami. Jeśli Chiny wpadają w kłopoty, odczuwają to inne kraje, w tym Polska. Pokazał to choćby kryzys szczepionkowy z ub.r. Lekarstw w aptekach nad Wisłą zabrakło, bo chińscy producenci zmniejszyli produkcję substancji czynnych.
Koronawirus to jeden z tzw. czarnych łabędzi. Wydarzeń nieprzewidywalnych, ale uderzających niezwykle dotkliwie. Niedawno przed nimi przestrzegałem na przykładzie konsekwencji konfliktu USA z Iranem. Oto mamy następne czarne ptaszysko, tym razem z Chin. I to groźniejsze. Polska jest wobec takich niespodzianek bezbronna. Decyzje rządu dotyczące budżetu i PKB na rok 2020 nie zostawiają żadnego buforu bezpieczeństwa. Jeśli coś pójdzie niezgodnie z optymistycznymi planami, gospodarka wpadnie w kłopoty.
Sięgnie się wówczas prawdopodobnie, jak to u nas w zwyczaju, do kieszeni przedsiębiorców. Np. za pomocą wymyślonej naprędce „daniny kryzysowej", „opłaty budżetowej", „narodowej zbiórki na rzecz (tu się wpisze dowolny cel)".
Będzie to jednak równie skuteczne jak podawanie chorym z powodu koronawirusa leków przeciwbólowych. Nie usunie przyczyn i nie zwalczy objawów. Bo przedsiębiorcy ponoszą już koszty wyśrubowane pod sufit. W tym roku np. zapłacą składki na ZUS o niemal 9 proc. wyższe niż w 2019 r. W ciągu ostatnich pięciu lat wzrosły one o ponad 32 proc.! A do tego w 2020 r. wzrosną też płace – średnio o 6 proc.