Czy opadnie fala inflacji

Poglądy, które znakomicie wpisują się w retorykę populistycznych polityków, w ustach sterującego polityką pieniężną muszą budzić zaniepokojenie.

Publikacja: 24.02.2020 21:00

Czy opadnie fala inflacji

Foto: Adobe Stock

Prezes Narodowego Banku Polskiego prof. Adam Glapiński opublikował na łamach „Rzeczpospolitej" z 21 lutego 2020 roku artykuł („Musimy zachować zrównoważony wzrost, mimo spowolnienia za granicą i przejściowego wzrostu inflacji") odnoszący się do obserwowanego w ostatnich miesiącach wzrostu poziomu inflacji, której podstawowy wskaźnik (CPI) dotarł w styczniu do 4,4 proc. Podstawowa teza artykułu głosi, że podwyższona inflacja jest wynikiem czynników nadzwyczajnych, a gdy te ustąpią, nastąpi jej powrót w okolice celu inflacyjnego 2,5 proc. Miałoby się stać coś przypominającego powódź – w pewnym momencie przychodzi fala kulminacyjna, ale następnie opada i sytuacja powraca do normy. W moim przekonaniu w wywodzie prof. Glapińskiego zabrakło pewnych elementów, na które chcę zwrócić uwagę.

Nie tylko splot zjawisk

Można się zgodzić, że pod koniec 2019 roku i na początku 2020 roku zbiegło się w czasie wiele zjawisk, które utrudniły utrzymanie inflacji w ryzach. Rosnąca cena wieprzowiny w związku z afrykańskim pomorem świń, a także susze i przymrozki pchały w górę ceny żywności. Zatwierdzona przez URE blisko 20-proc. podwyżka cen energii elektrycznej zwiększyła obciążenie konsumentów rachunkami z tego tytułu. Podwyższone koszty wywozu śmieci odbijają się na opłatach związanych z utrzymaniem mieszkania. Rzeczywiście droga była ropa naftowa na rynku światowym (60–70 dolarów za baryłkę), a poszukujący dodatkowych dochodów rząd podniósł akcyzę na alkohol i papierosy. To wszystko prawda. Działały jednak także proinflacyjne czynniki popytowe – wzrost wynagrodzeń i transfery socjalne – a po nich prof. Glapiński prześlizguje się dosyć gładko.

Właśnie w kontekście czynników popytowych prof. Glapiński dotyka jedynie zagadnienia inflacji bazowej, a zasługuje ona na większą uwagę. Przypomnę, że jest to wskaźnik powstający po wyłączeniu z ogólnego wskaźnika cen towarów i usług konsumpcyjnych (CPI) cen żywności i energii, a więc tych, które najsilniej poddają się zaburzeniom po stronie podaży. Jeśli wskaźnik podstawowy pozostaje znacząco wyższy od inflacji bazowej, można uznać, że wzrost CPI faktycznie napędzany jest przez nadzwyczajnie rosnące ceny żywności i energii, a presja popytowa pozostaje pod kontrolą. Jednak od końca trzeciego kwartału ubiegłego roku mamy w Polsce do czynienia z odmienną sytuacją – wskaźnik CPI i inflacji bazowej podnoszą się jednocześnie i są niemal równe! W październiku odpowiednio 2,5 proc. i 2,4 proc., w listopadzie w obu przypadkach identycznie 2,6 proc., w grudniu 3,4 proc. i 3,1 proc. O nadzwyczajnym podbijaniu inflacji przez drożejącą żywność i energię należałoby zatem mówić z pewną ostrożnością, natomiast zagrożenie płynące ze strony presji popytowej traktować poważniej. W odniesieniu do inflacji bazowej pojawił się także pewien zgrzyt w zakresie polityki informacyjnej prowadzonej przez Radę Polityki Pieniężnej. W komunikatach ogłaszanych po jej posiedzeniach jak mantra powtarzane jest, jedynie z drobnymi zmianami stylistycznymi, zdanie: „Jednocześnie inflacja bazowa utrzymuje się jednak na umiarkowanym poziomie". Zdanie to mogło być uznane za prawdziwe, gdy inflacja bazowa utrzymywała się w przedziale 1–2 proc., czyli do końca pierwszej połowy 2019 roku. Gdy przekroczyła 3 proc., nieco straciło na trafności.

Oczekiwania i presja

Zagadnieniem, które prof. Glapiński zupełnie pominął w swoim wywodzie, a które bywa wskazywane jako jeden z najważniejszych elementów wymagających uwzględnienia w polityce pieniężnej, są oczekiwania inflacyjne. Uczestnicy życia gospodarczego podejmują swoje decyzje w oparciu o poglądy i przekonania dotyczące przyszłości – w tym przyszłej inflacji. Oczekiwania inflacyjne zawsze miały u nas charakter mocno adaptacyjny, co oznacza, że na wyobrażenia o inflacji w przyszłości mocno wpływał jej poziom bieżący. Sam Narodowy Bank Polski prowadzi badania nad oczekiwaniami inflacyjnymi zarówno konsumentów, jak i przedsiębiorstw. Wyniki obserwacji tych oczekiwań przybierają postać tzw. statystyki bilansowej, co w uproszczeniu można określić jako różnicę między tymi, którzy sądzą, że w przyszłości ceny będą rosły szybciej lub równie szybko jak dzisiaj, a tymi, którzy uważają, że pozostaną takie same lub nawet spadną. Wartości statystyki bilansowej dla konsumentów, które w pierwszej połowie 2019 roku kształtowały się poniżej 30, od lipca znalazły się w przedziale 30–40, a w grudniu osiągnęły już wartość 42. Oznacza to, że w populacji konsumentów podnosi się udział tych, którzy nie oczekują poprawy sytuacji inflacyjnej lub nawet liczą się z jej pogorszeniem. Równie wyraźnie jest to widoczne w przedsiębiorstwach, gdzie grudniowy wskaźnik podniósł się do 59 (z ok. 50 w pierwszej połowie roku). Taki kierunek zmian oczekiwań inflacyjnych może wpłynąć zarówno na formułowanie żądań płacowych, jak i na stanowienie cen przez producentów. W zakresie presji płacowej dodatkowym stymulującym ją czynnikiem mogą się okazać działania rządu, który zachęca do domagania się podwyżek wynagrodzeń, windując płacę minimalną.

Trudno o optymizm

Wskazując na uruchomione już procesy w zakresie podnoszącej się presji popytowej i rosnących oczekiwań inflacyjnych, pragnę zasygnalizować, że podzielanie optymizmu prof. Glapińskiego, iż wysoka inflacja pojawiła się i sama z siebie zniknie, nie jest szczególnie łatwe. Zmuszony jestem także zwrócić uwagę na jedno zdanie artykułu prezesa NBP, które z lekka mnie zszokowało. Brzmi ono: „Dochody gospodarstw domowych rosną wyraźnie szybciej niż ceny, przez co Polaków i tak stać na coraz więcej". Wyrażone tylko odrobinę inaczej brzmiałoby: „Wprawdzie pieniądz traci na wartości, ale dopływa go do was proporcjonalnie więcej, więc i tak macie powody do zadowolenia". Poglądy takie znakomicie wpisują się w retorykę populistycznych polityków, ale w ustach sterującego polityką pieniężną muszą budzić zaniepokojenie.

Autor jest emerytowanym profesorem Uniwersytetu Gdańskiego, w latach 2004–2010 był członkiem Rady Polityki Pieniężnej

Prezes Narodowego Banku Polskiego prof. Adam Glapiński opublikował na łamach „Rzeczpospolitej" z 21 lutego 2020 roku artykuł („Musimy zachować zrównoważony wzrost, mimo spowolnienia za granicą i przejściowego wzrostu inflacji") odnoszący się do obserwowanego w ostatnich miesiącach wzrostu poziomu inflacji, której podstawowy wskaźnik (CPI) dotarł w styczniu do 4,4 proc. Podstawowa teza artykułu głosi, że podwyższona inflacja jest wynikiem czynników nadzwyczajnych, a gdy te ustąpią, nastąpi jej powrót w okolice celu inflacyjnego 2,5 proc. Miałoby się stać coś przypominającego powódź – w pewnym momencie przychodzi fala kulminacyjna, ale następnie opada i sytuacja powraca do normy. W moim przekonaniu w wywodzie prof. Glapińskiego zabrakło pewnych elementów, na które chcę zwrócić uwagę.

Pozostało 87% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację