Gdyby pruski korpus von Bülowa nie pojawił się we właściwej chwili pod Waterloo, prawdopodobnie siły brytyjskie Wellingtona uległyby Napoleonowi i historia świata przybrałaby inny obrót. Tak w polityce, jak i w biznesie wykorzystanie tzw. okna możliwości decyduje o powodzeniu przedsięwzięcia i nawet najlepsze projekty potrafią iść jak po grudzie, gdy nie trafią na dobry moment. Czy to grozi kluczowemu dla przyszłości polskiej giełdy programowi PPK?
Czytam właśnie wyniki badań pokazujące, że zwłaszcza pracownicy średnich firm, którzy za chwilę będą podejmować decyzję – zostać w PPK czy się zeń wypisać – mają nikłą wiedzę, co program długoterminowych oszczędności dla nich oznacza. Aż dwóch na pięciu twierdzi, że pracodawca nie przedstawił informacji na temat PPK w ich firmie, a tylko co dziesiąty uważa się za dobrze poinformowanego. To zaskakujące, biorąc pod uwagę wysiłek informacyjny Polskiego Funduszu Rozwoju (PFR), który odpowiada za wdrożenie PPK.
Czytaj także: Średnie firmy w lesie z gotowością do PPK
Sęk w tym, że choćby nie wiem jak mocno biły bębny PFR, mają małe szanse przedrzeć się przez zgiełk bitewny polityki. Wielkie programy, które jak PPK angażują miliony osób, potrzebują spokoju społecznego i skupienia, by przekonać do siebie masy. Tymczasem PiS dwa lata zwlekał z zapaleniem zielonego światła dla przedsięwzięcia i w efekcie realizacja przypadła najpierw na dwie kampanie wyborcze – europejską i do parlamentu – a teraz na kampanię prezydencką. Siłą rzeczy rządzący skupili się na czystej polityce, ze szkodą dla PPK, dla których warunkiem powodzenia jest wyjęcie z pola sporu.