Leon Podkaminer: Bank Anglii wzoruje się na PRL-owskim NBP?

Profesor Jan Czekaj krytycznie ocenia zamierzenia („tarcze") mające złagodzić nieuniknioną recesję gospodarczą. Obok uwag bezsprzecznie słusznych, w jego krytyce jest też argument moim zdaniem raczej wątpliwy.

Aktualizacja: 21.04.2020 10:22 Publikacja: 21.04.2020 10:18

Leon Podkaminer: Bank Anglii wzoruje się na PRL-owskim NBP?

Foto: Bloomberg

Odnosi się on do kwalifikacji praktyki „pokrywania wydatków państwa drukiem pieniędzy", którą odkrywa on w proponowanych działaniach rządu i NBP. Praktyka ta jest, jego zdaniem, „powrotem do przeszłości...Taki system mieliśmy w przeszłości. Jakie były jego skutki? Starszym radzę sięgnąć pamięcią do lat 80. ubiegłego wieku..."

Czytaj także: Jan Czekaj: Cztery tarcze i… 

Jako emeryt (starszy wiekiem, choć jeszcze bez Altzheimera, Panu niech będą dzięki) dobrze pamiętam, że w latach 80. (ale i wcześniej) mieliśmy do czynienia z chronicznym niedoborem towarów (a zwłaszcza usług) w stosunku do dochodów "ludności". Skutkiem był "nawis inflacyjny" - wyrażona w pieniądzu nadwyżka popytu nad podażą. W takiej sytuacji "drukowanie pieniędzy" na podwyżki płac i inne dochody "ludności" było przeciw-skuteczne. Dodatkowe wypłaty wzmagały niezaspokojony popyt prowadząc do pogorszenia sytuacji rynkowej (jeszcze dłuższe kolejki), albo/i do presji na podwyżki cen - otwartą inflację. To, że pod koniec lat 1980s słabnące władze PRL, ulegając presji związków zawodowych, podwyższały płace (indeksacja) , ceny skupu produktów rolnych i "rekompensaty drożyźniane" napędzało spiralę płacowo-inflacyjną.

Z makroekonomicznego punktu widzenia gospodarka rynkowa różni się od nierynkowej (nakazowo-rozdzielczej, zwanej "planową") zasadniczo tym, że ta pierwsza jest ograniczona rozmiarami popytu, podczas gdy ta druga jest ograniczona rozmiarami podaży (czyli produkcji). Rozróżnienie to (dobitnie wyartykułowane przez Janos'a Kornai'a) ma fundamentalne znaczenie dla oceny prowadzonej polityki makroekonomicznej (fiskalnej i pieniężnej) - zwłaszcza w okresach kryzysowych. "Drukowanie pieniędzy na potrzeby państwa" jest gospodarczym nonsensem w okresie nabrzmiewającego "nawisu inflacyjnego" w gospodarce nakazowo-rozdzielczej. Ale okazuje się potrzebą chwili w gospodarce rynkowej odczuwającej załamanie się popytu na towary i usługi.

"Drukowanie pieniędzy" w gospodarce rynkowej odczuwającej załamanie popytu nie gwarantuje jeszcze szybkiego przezwyciężenia kryzysu. Ale nie ma ono skutków inflacyjnych! Dowodów na brak takich skutków nie brakuje. Załamanie gospodarki światowej w latach 2008-9 skłoniło większość rządów do gwałtownego zwiększenia deficytów fiskalnych, w lwiej części początkowo pokrywanej po prostu emisją pieniądza. Rezultat: szybkie narastanie długu publicznego. W strefie euro dług publiczny (jako proc. PKB) wzrósł o 15% - w samym tylko 2009 r. W USA wzrost ten był (już w 2008) jeszcze wyższy, w W. Brytanii przekroczył 28 %. W Japonii dług publiczny wzrósł z poziomu ok. 180% PKB w 2007 do ok 240% w 2019. Pozostało to bez konsekwencji dla inflacji! Średnia roczna stopa inflacji dla okresu 2008-2019 wyniosła 1,1 % dla strefy euro, 1,6% dla USA, 2,1% dla W. Brytanii oraz 0,4% dla Japonii.

Tyle faktów. Teraz o "drukowaniu pieniędzy". Otóż pieniądz pojawiający się w gospodarce współczesnej zawdzięcza swoje zaistnienie temu, że jest on - w chwili narodzin - "bez pokrycia". Banki komercyjne tworzą pieniądz "z niczego". Udzielając kredytu swoim klientom banki powołują do życia depozyty - tzn. właśnie pieniądze, niekoniecznie od razu gotówkowe. Gotówka ("pieniądz wydrukowany") pojawia się na scenie dopiero wtedy, gdy klienci banków jej fizycznie potrzebują. Dopiero wtedy mamy do czynienia z "drukowaniem pieniędzy" przez bank centralny, reagujący na potrzeby banków komercyjnych. W roli "klienta" może też wystąpić rząd - np. ministerstwo finansów. Rząd zlecający np. wypłaty dotacji jednostkom sektora prywatnego zwiększa debet na swoich rachunkach bankowych. Faktycznie jest to kredyt udzielony przez banki komercyjne rządowi. Ten kredyt jest jednym ze źródeł pieniądza (depozytowego) w gospodarce. Automatycznie nie zmusza to jednak NBP do jakiegokolwiek "drukowania pieniędzy"!

Jest prawdą, że zaciąganie długu publicznego jest poddane wielu ograniczeniom ustawowym. Rzecz w tym, że ograniczenia te nie wynikają z niepodlegających dyskusji przykazań wyrytych na jakichś "kamiennych tablicach". Są one produktem twórczości parlamentarzystów, z reguły mających dość mgliste pojęcie o ekonomii. Niestety, w tym względzie często nie różnią się oni od uznanych autorytetów ekonomii "akademickiej". Przykładem "pomieszania z poplątaniem" jest poważne traktowanie niezależności banku centralnego od rządu. Tymczasem oba te byty są ściśle ze sobą splatane: nie ma skutecznej polityki fiskalnej bez koordynacji z bankiem centralnym - i vice versa.

Innym przykładem jest śmiertelna powaga, z jaka traktuje sie zakaz finansowania rządu przez emisję pieniądza przez bank centralny. Otóż NBP nie musi wcale złamać zakazu takiego finansowania, by aktywnie wspierać finanse publiczne. NBP - tak jak każdy inny suwerenny bank centralny, w tym np. Europejski Bank Centralny - kredytuje banki komercyjne (także w pełni prywatne) - pod zastaw posiadanych przez te banki obligacji skarbowych. Akceptując obligacje skarbowe jako zabezpieczenie udzielonych kredytów, bank centralny w istocie skłania banki komercyjne do nabywania tych obligacji (po to by je potem odstąpić bankowi centralnemu). Skutek ostateczny tej, dozwolonej prawem procedury, jest w istocie taki sam, jak gdyby bank centralny bezpośrednio finansował deficyt finansów publicznych emisją pieniędzy! Zakaz bezpośredniego finansowania rządu przez NBP jest dziecinną maskaradą, na którą nikt poważny nie powinien dać się nabrać.

Odnosi się on do kwalifikacji praktyki „pokrywania wydatków państwa drukiem pieniędzy", którą odkrywa on w proponowanych działaniach rządu i NBP. Praktyka ta jest, jego zdaniem, „powrotem do przeszłości...Taki system mieliśmy w przeszłości. Jakie były jego skutki? Starszym radzę sięgnąć pamięcią do lat 80. ubiegłego wieku..."

Czytaj także: Jan Czekaj: Cztery tarcze i… 

Pozostało 92% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację