Kij, w jaki wyposażono UOKiK, wcześniej czy później musiał pójść w ruch. I tak się właśnie stało w przypadku Biedronki. Urząd nałożył na największą sieć handlu spożywczego karę 115 mln zł za to, że atrakcyjne ceny uwidocznione na półkach zbyt często przy kasie okazywały się wyższe. Kara jest gigantyczna, choć nie najwyższa – rekord to 120 mln zł dla VW za tzw. aferę dieselgate. UOKiK ma ciężką rękę, a wysokość kar najwyraźniej ma dać do myślenia wszystkim przedsiębiorcom – nie tylko w handlu czy motoryzacji. Biedronka broni się, że różnice cen to efekt „incydentalnych błędów pracowników". Kto ma rację i czy kara jest adekwatna do winy, zbada sąd, bo sieć już ogłosiła, że się odwoła.
Trzeba jasno powiedzieć, że praktyka złego oznaczania cen jest naganna, a dbający o reputację kupcy uwzględniają w razie rozbieżności roszczenia klientów. Najlepiej jednak unikać takich nieporozumień, wprowadzając np. elektroniczne wyświetlacze, które automatycznie zmieniają ceny wraz ze zmianą cennika w systemie komputerowym. Ma je pewna sieć sprzedająca u nas elektronikę, widziałem je za granicą w supermarketach spożywczych.
Oczywiście taka inwestycja zwiększy koszty już i tak idące w miliony z powodu obostrzeń covidowych: masek, osłon kas dla personelu, odkażaczy dla klientów itd. Do tego dochodzą wydatki na wydłużenie czasu pracy, by uniknąć tłoku w sklepach. To siła wyższa.
Od ludzi natomiast, a konkretnie od polityków, zależy, czy na głowy handlowców spadnie kiedyś topór podatku handlowego, którego wprowadzenie jest co roku odwlekane. Może też, zamiast brnąć w kolejne opresje, warto choć trochę rozluźnić nadmierne regulacje? I dać handlowi np. możliwość działania w niedziele, cofając motywowany ideologicznie zakaz?
Żaden biznes nie jest w stanie normalnie działać w warunkach narastającej opresji. W przypadku handlu kij już był, pora na marchewkę. W życiu sprawdza się ona lepiej, nawet jeśli nie trafia do sztuk dramatopisarzy.