Gdybym poszedł tylko w kierunku „jastrzębi", naruszyłbym istotę prawa prywatnego, tj. ochronę jednostki. Gdyby zwyciężyły „gołębie", to holdingi byłyby kompletnie bezużyteczne gospodarczo. Dlatego mamy kompromis, patrzymy na grupy spółek nie monolitycznie, a wyznaczyliśmy trzy kategorie relacji. Pierwsza, gdy spółki zależne są jednoosobowe, nie mają udziałowców mniejszościowych, tu priorytetem jest sprawne zarządzanie. Druga kategoria – gdzie są wspólnicy, ale spółka dominująca ma ponad 75 proc. udziałów, a trzecia kategoria to wszystkie pozostałe spółki, gdzie mamy spółkę dominującą, ale ona nie może samodzielnie zmieniać umowy albo statutu spółek zależnych, musi się więc dogadywać z udziałowcami mniejszościowymi. I tu jest kilka rozwiązań. Wprowadzamy wiążące polecenie, ale spółka zależna może ustosunkować się do niego, może je przyjąć lub odrzucić. Spółki z pierwszej grupy nie mają prawa odmówić wykonania takiego polecenia. Spółki zależne, w której spółka dominująca może samodzielnie zmienić umowę albo statut tych spółek, mogą odmówić wykonania polecenia, ale tylko jeśli to doprowadziłoby do ich upadłości. Trzecia grupa może odmówić, jeśli uzna, że to nie leży w ich interesie, chyba, że spółka matka zrekompensuje szkodę. Wtedy może przyjmując takie polecenie zaznaczyć wyraźnie, że spółka córka działa w interesie grupy spółek.
Czy to jest polski pomysł?
Nie, wprowadzamy do polskiego prawa tzw. doktrynę Rosenbluma, która zakłada działanie w interesie grupy. Gdybym był członkiem zarządu spółki zależnej i dostał polecenia od spółki dominującej, wówczas musiałbym wyważyć różne interesy. Jeśli jestem przekonany, że to działa w interesie holdingu, a w długim terminie – też w interesie mojej spółki, mogę przyjmować te polecenia. Z kolei prawo spółki dominującej do informacji spółek zależnych to standard światowy. Trzecia kwestia to nasz pomysł – prawo rady nadzorczej spółki dominującej do nadzoru nad spółkami zależnymi, ale tylko w zakresie realizacji strategii holdingu. Rada nadzorcza musi wiedzieć, co się w nich dzieje, by odpowiedzialnie podejmować decyzje co do działania spółki dominującej.
Wygląda na to, że wspólnicy spółek zależnych będą mieli coraz mniej do powiedzenia.
Jeśli polityka spółki dominującej polega na „czyszczeniu" majątku spółki zależnej, to mniejszościowi wspólnicy w spółkach zależnych na tym mogą faktycznie stracić. Dlatego dajemy im prawo do wnioskowania o powołanie przez sąd rewidenta ds. szczególnych, który to zbada. Druga kwestia to prawo do wyjścia ze spółki, do odkupu ich udziałów lub akcji. Liberalizujemy te możliwości. Istota tzw. „sell-outu" polega na tym, że przy wychodzeniu ze spółek uzyskujemy rynkową wartość udziałów. Gdy spółka dominująca drenuje majątek spółki zależnej wspomnianej wyżej drugiej gurpy, tam gdzie może samodzielnie zmienić umowę lub statut spółki zależnej, wspólnicy mniejszościowi dostaną prawo do odszkodowania za tzw. szkodę pośrednią.
Czy to jest realne rozwiązanie? Oponenci wskazują, że gdy dojdzie do upadłości spółek, nie będzie komu tych roszczeń odszkodowawczych dochodzić.