Rocznie napływa do Polski około miliona używanych aut. Widać to nie tylko na naszych drogach, których przepustowość nie uwzględniała takiego przyrostu pojazdów, ale i w strefach parkowania, gdzie coraz trudniej znaleźć miejsce do postawienia auta. Odwiedzając np. bliską mi Sądecczyznę, obserwuję, że prawie każdy dorosły mieszkaniec wsi czy miasteczka jeździ nie PKS-em lub podmiejskim pociągiem, ale autem. Gdy zapytałem jednego z mieszkańców uroczej Piwnicznej, dlaczego przestał jeździć do pracy w Starym Sączu pociągiem, wprost odpowiedział: „bo lubię jechać swoim autem", choć przyznawał jednocześnie, że pociąg jest i szybszy, i tańszy. Chmurka starego diesla, jaka spowiła leżące w kotlinach polskie wsie i miasteczka na Śląsku, w Małopolsce i na Podkarpaciu, daje o sobie znać przez cały rok. Własne auto – synonim luksusu i pozycji społecznej – jest na wyciągnięcie ręki nawet dla uboższych mieszkańców kraju.
Każdy ma prawo do wygodnego środka transportu. Każdy ma też prawo do czystego powietrza. Auta elektryczne są drogie i na razie nie są one alternatywą dla pojazdów spalinowych, ale na rynku mamy coraz więcej pojazdów hybrydowych, które są bardziej ekologiczne od starych diesli. To na pewno jest jedno z rozwiązań.
Tak jak walczy się z dymiącymi kopciuchami, którymi ogrzewają się miliony Polaków, tak powinno się ograniczyć import starych dymiących samochodów. Tutaj rząd powinien być konsekwentny. Mimo obecnej pandemii i spadku tempa wzrostu gospodarczego mamy coraz większe dochody – zarówno dzięki wysokiemu w ostatnich latach PKB, jak i programowi 500+. Tak też –mając trochę więcej pieniędzy niż dotychczas – warto przy wyborze produktów kierować się nie tylko ceną, ale też wpływem na środowisko. I mam tu na myśli nie tylko samochody, ale także systemy ogrzewania czy urządzenia RTV/AGD. Nie możemy być wiecznie zadymionym i zapyziałym skansenem w Europie. Stać nas na więcej.