Kilka dni po burzliwym i historycznym szczycie na posiedzeniu Rady Europejskiej można z ulgą stwierdzić, że Unia Europejska dała radę. Pomimo wielu zasadniczych sprzeczności i rozbieżności interesów potrafiła określić swoją perspektywę finansową oraz ustanowić nadzwyczajny fundusz pomocowy. Wszystko to dzieje się w okresie powrotu (?) albo – jak ktoś chce – drugiej fali pandemii, która zaczyna niepokoić obywateli wypoczywających lub pracujących w krajach UE.
Rośnie ryzyko recydywy pandemii
Niepokojące sygnały o przyroście liczby zakażonych lub nowych ogniskach lokalnych zmusiły rządzących w Wielkiej Brytanii, we Francji, w Austrii, Belgii czy Republice Czeskiej do powrotu do poprzedniego reżimu sanitarnego: maseczki, dystans społeczny, „rozrzedzenie" w lokalach gastronomicznych czy ograniczenie uczestnictwa w imprezach masowych.
Niestety, również powracają opinie o konieczności przywrócenia kontroli granicznych, testów czy wręcz wykluczenia krajów lub regionów ze swobody przemieszczania się. Niedawna historia wykluczenia województwa śląskiego przez Republikę Czeską, trwająca tydzień, a także rozbieżne zachowania landów Niemiec czy Austrii wobec obcokrajowców z sąsiednich krajów pozostawiły niesmak i zdziwienie.
Rządom się spodobało semaforowe jednostronne zarządzanie granicami – równie obrazowe co bez sensu: dla obywateli w swoich rolach pracowników, usługodawców, turystów czy relacjach rodzinnych takie pstrykanie światłami jest równie denerwujące i niebezpieczne jak na skrzyżowaniu. Do dzisiaj nie policzono kosztów i strat gwałtownego i nieskoordynowanego zamykania granic, nie udowodniono też, jakie to były korzyści dla ochrony epidemiologicznej.
Wielomiesięczne zamknięcie granic Polski z Niemcami, Czechami i Słowacją to realne, choć nadal nieobliczone straty handlu, usług, transportu, pracy (prawie 200 tys. transgranicznych pracowników), ale głównie utrata wzajemnego zaufania.