Trzeba ograniczyć inwestycje otwartych funduszy emerytalnych za granicą. Pieniądze polskich emerytów powinny finansować inwestycje w naszym kraju. Ten argument często towarzyszył politykom, którzy przez lata krytykowali OFE, zaraz po wysuwanym argumencie za wysokich opłat i prowizji. Nie była ważna potrzeba dywersyfikacji inwestycji, a więc obniżenia ryzyka, czy też korzystania przez OFE, a więc i ich klientów, z nierzadko kilkusetletniej tradycji zagranicznych giełd, a więc maksymalizacji wartości (w tym wypłacania kwartalnych dywidend) dla wszystkich akcjonariuszy przez duże, globalne firmy, notowane na giełdzie w Nowym Jorku, w Paryżu, w Londynie czy we Frankfurcie.
Powyższe korzyści z inwestowania za granicą zaczęli masowo dostrzegać sami krajowi oszczędzający. Nie jest to trudne, bo biura maklerskie, zauważając ten trend, jedno po drugim zaczęły udostępniać taką usługę. Okazuje się, że po nerwowym marcu, wywołanym strachem przed pandemią i tzw. lockdownem gospodarek, polscy rezydenci wydają z miesiąca na miesiąc coraz więcej na akcje zagranicznych firm. Łącznie w II kwartale wartość takich inwestycji sięgnęła 5 mld zł, a w samym tylko czerwcu – blisko 2 mld zł. To już spora kwota, która mogłaby sfinansować miesięcznie kilka, a nawet kilkanaście, większych projektów inwestycyjnych spółek, które szukałyby pieniędzy na swój rozwój na krajowym rynku kapitałowym. Tyle tylko, że tych chętnych do emisji akcji nie ma za wielu, co gorsza, emitenci zdecydowanie chętniej wycofują się z publicznego obrotu z uwagi na wysokie koszty obecności i restrykcyjne regulacje.
Warto zauważyć, że dotychczas nad Wisłą „grane" były nieruchomości. Ich ceny rosły stopniowo, ale niezmiennie. Wśród kupujących dominowali dysponenci gotówki, a gros mieszkań traktowano jako inwestycje pod wynajem. Dodatkową zachętą była ochrona przed inflacją. Pandemia zmieniła jednak ten rynek, tj. praca zdalna znacząco zmniejszyła zapotrzebowanie na wynajmowane mieszkania. Swoje zrobiła też krótkotrwała, ale gwałtowna recesja, która zwłaszcza w niektórych branżach pomimo rządowych tarcz zbiera żniwo w postaci bezrobocia.
Spory wpływ na zainteresowanie Polaków za granicą mają lokalne, prozaiczne czynniki, a więc towarzyszące nam od lat niskie stopy procentowe. W ostatnich miesiącach doszło jednak do przełomu – stopy procentowe spadły niemal do zera, banki rezygnują z oferowania lokat dla firm, a oprocentowanie rachunków dla klientów detalicznych wynosi nierzadko już 0,1 proc. w skali roku. A do tego jeszcze inflacja, która zjada miesiąc w miesiąc siłę nabywczą oszczędności. A te robią wrażenie – ponad 300 mld zł zdeponowane jest na kontach firmowych i aż niemal 950 mld zł – gospodarstw domowych.
Nic więc dziwnego, że oszczędni Polacy coraz mocniej szukają zysków (w tym i na GPW), godząc się na wyższe ryzyko. Na razie nie widać tego trendu wśród klientów funduszy inwestycyjnych, ale zdaniem wielu ich zarządzających to tylko kwestia czasu. Tym bardziej więc o poszukiwaczach zysków i ryzyka powinna pomyśleć sama warszawska giełda, gdyż to szansa również dla niej. Koniecznie trzeba przyspieszyć wdrażanie strategii rozwoju rynku kapitałowego, co powinno zachęcić inwestorów i emitentów do odważniejszego wejścia na lokalny parkiet. Perspektywiczne wydaje się też zagospodarowanie rodzącego się na naszych oczach tzw. crowdfundingu udziałowego, który zyskuje popularność zwłaszcza wśród młodszych inwestorów.