Kiedy bismarckowskie Prusy wygrały wojnę z Francją, zażądały od niej kontrybucji o niewiarygodnej wartości 5 mld franków w złocie, co odpowiadało 1450 tonom czystego złota. Dziś warte byłoby ono 130 mld dol., a cały PKB ówczesnej Francji, mierzony w dzisiejszych cenach, wynosił niewiele ponad 160 miliardów.
O dziwo, Francja wszystko zapłaciła, co pozwoliło zjednoczonej Rzeszy sfinansować emisję nowej złotej marki. Kiedy jednak Niemcy poniosły w 1918 r. klęskę, to alianci zażądali od nich reparacji w kwocie 132 mld złotych marek, a więc odpowiednika 47 tys. ton złota o dzisiejszej wartości ponad 4 bln dol. Takiej wysokości reparacje były nie do wyegzekwowania, a choć znaczna ich część została umorzona, to dopiero RFN skończyła spłacać pozostałe sumy w 2010 r.
Na papierze pozostała też większość reparacji, które Niemcy powinny wypłacić po II wojnie światowej. Traktat pokojowy, który uregulowałby te sprawy, nie został nigdy podpisany, koszty zniszczeń były niewyobrażalnie wysokie, a możliwości ściągnięcia reparacji niewielkie. Skończyło się na tym, że każdy, kto miał siłę, wyszarpał, co się dało. Rosjanie wywieźli wszystkie cenne urządzenia z terenów okupowanych, Amerykanie naukowców, Francja usiłowała wywalczyć dla siebie trwałą okupację zagłębia Saary. Niektóre kraje zawarły dobrowolnie umowy z RFN na temat odszkodowań, choć rząd PRL wspaniałomyślnie z nich zrezygnował, nie chcąc zasmucić socjalistycznej NRD.
To jednak historia. Kiedy USA dokonały w 2003 r. inwazji na Irak, poniosły bezpośrednie koszty wojenne rzędu 80 mld dol., ale jednocześnie zadeklarowały wielokrotnie wyższe płatności na rzecz odbudowy Iraku po zniszczeniach zadanych przez własne wojska. Słowem, zwycięzca wypłacił reparacje za wygraną wojnę.
Tak nie jest jednak w przypadku Rosji. Wróciły barbarzyńskie metody systematycznego niszczenia napadniętego kraju w celu zmuszenia go do kapitulacji, a w przypadku wygranej, planowego ograbienia go i wyszarpania korzyści, a nie dopomagania w odbudowie.