Andrzej Sławiński: Antyklimatyczna polityka populistów

Politycy, którzy negują zagrożenia klimatyczne, kierując się politycznymi kalkulacjami, są odpowiedzialni za to, że wraz ze wzrostem temperatury na Ziemi maleją szanse na uniknięcie zmian, które okażą się bardzo niekorzystne. I nieodwracalne.

Publikacja: 02.05.2024 04:30

Andrzej Sławiński: Antyklimatyczna polityka populistów

Foto: AdobeStock

Jak pisze Anne Applebaum w książce „Zmierzch demokracji”, populizm nie pojawił się nagle. Wykluwał się długo i stopniowo. Przykładem jest polityka klimatyczna republikanów w USA.

Kalkulacja polityczna

W latach 80. republikanie byli w awangardzie neoliberalnej rewolucji, którą napędzała między innymi wiara, że rynek pomaga skutecznie rozwiązywać także problemy społeczne. Wiara ta średnio (tak to ujmijmy) się sprawdziła, ale można podać przykłady, gdy mechanizm rynkowy rzeczywiście świetnie zadziałał. Jednym nich jest system cap and trade wykorzystywany do handlu emisjami gazów zanieczyszczających atmosferę. Po wielu latach jego stosowania wystarczy tylko krótko przypomnieć, że polega to na tym, iż wyznacza się górne pułapy ilości pozwoleń wydawanych na emisję szkodliwych gazów, a rynek ustala ich cenę.

Tym, co warte jest przypomnienia, jest to, że system cap and trade zaczął być w USA stosowany z inicjatywy republikanów. Na początku świetnie się sprawdził jako instrument ograniczania emisji dwutlenku siarki (SO2), co pomogło rozwiązać problem kwaśnych deszczów. George W.H. Bush lubił mówić o sobie, że jest prezydentem klimatycznym, co świadczy o wadze, jaką przywiązywał do tego problemu.

Giełdy handlu pozwoleniami na emisję powstały w USA w 11 stanach, a w 2009 r. pojawiła się inicjatywa, by stworzyć ogólnokrajowy system handlu, co pozwoliłoby skutecznie zmniejszyć emisję dwutlenku węgla (CO2). Do dzisiaj jednak projekt takiej ustawy leży w Kongresie.

Został zablokowany przez republikanów, którzy z upływem lat doszli do wniosku, że politycznie bardziej opłaca się im mówienie ludziom, iż zagrożenia klimatyczne są przesadzone, a system cap and trade oznaczałby dodatkowe opodatkowanie firm, co prowadziłoby do ogólnego wzrostu cen, w tym przede wszystkim cen energii. By łatwiej tym ludzi straszyć, republikanie mówili swoim wyborcom, że system cap and trade powinien nazywać się cap and tax.

Zjazd z wysokiej przełęczy

Dramatyzm obecnej sytuacji wynika stąd, że prowadzenie polityki klimatycznej można było zacząć wkrótce po 1988 r., gdy prof. James Hansen, ówczesny dyrektor NASA, ogłosił wyniki badań mówiących, że ponad wszelką wątpliwość to nasza cywilizacja przemysłowa jest odpowiedzialna za wzrost stężenia CO2 w atmosferze. Tak się jednak nie stało i teraz trzeba gonić stracony czas. A nie jest wykluczone, że pozostało go nam mniej, niż chcielibyśmy w to wierzyć.

W zeszłym roku było na Ziemi o 1,5 stopnia cieplej niż w okresie przed uprzemysłowieniem. Zdaniem 900 naukowców z całego świata uczestniczących w pracach Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu te 1,5 stopnia ocieplenia oznacza, że realnie już grozi nam nieodwracalne przyspieszenie niekorzystnych zmian klimatycznych.

Dodajmy, że nie ma alternatywy dla ograniczania emisji CO2. Jest on gazem, który raz wprowadzony do atmosfery pozostaje w niej setki lat, a pomimo dekad intensywnych badań nie widać wciąż szans na powstanie takich technologii wyłapywania go z atmosfery, które miałyby ekonomiczny sens.

Naszą obecną sytuację zobrazował w przemawiający do wyobraźni sposób prof. Robert Litterman, mówiąc, że jesteśmy w sytuacji rowerzysty zjeżdżającego z wysokiej przełęczy w Dolomitach (a to wyjątkowo strome góry), który widzi w dole zakręt, z którego może wypaść w przepaść, jeśli nie wyhamuje prędkości. Litterman przypomina, że hamulcem, którego możemy szybko i skutecznie użyć, by powstrzymać wzrost stężenia CO2 w atmosferze, jest odpowiednia wycena pozwoleń na jego emisję.

Zdaniem Roberta Littermana najlepszym scenariuszem (co wykazał w artykule opublikowanym w 2019 r. wspólnie z Kentem Danielem i Gernotem Wagnerem) byłoby szybkie i znaczne podniesienie ceny pozwoleń na emisję CO2, a dopiero później obniżanie jej w miarę, jak malałaby wielkość emisji i rosłoby dzięki temu prawdopodobieństwo, że unikniemy jednak katastrofy klimatycznej. Wniosek taki jest bardzo intuicyjny. Zauważmy, że to samo zrobiłby kolarz, o którym była przed chwilą mowa. Najpierw ostro by wyhamował, a zmniejszyłby nacisk na hamulce dopiero, gdy widziałby, że nie wypadnie w przepaść.

Niestety, ustawiczne negowanie przez populistów zagrożeń klimatycznych sprawiło, że ludzie w wielu krajach wciąż wolą wierzyć (co poniekąd zrozumiałe), iż im i ich dzieciom nie grozi katastrofa klimatyczna. Dlatego politycy zapewne nie odważą się na razie zrealizować propozycji Daniela, Littermana i Wagnera, mimo że w przyszłości może się okazać, iż to właśnie ona była naszą jedyną sensowną opcją.

Dawni i nowi republikanie

O tym, jak bardzo zmieniło się z biegiem lat podejście republikanów do polityki klimatycznej, świadczy wymownie to, że nie popierają oni sformułowanej przez Howarda Bakera i George’a Shultza (republikanów, jakich kiedyś znaliśmy) propozycji, by na emisję CO2 nałożyć podatek, a wszystkie przychody z tego podatku byłyby przekazywane Amerykanom. Jak widać, chodzi w tej propozycji wyłącznie o stworzenie bodźca cenowego, by amerykańskie firmy zmniejszały emisję CO2. Dodajmy, że zanim ktoś nabierze ochoty, by podważać sens tej propozycji, musi wziąć pod uwagę, iż poparło ją 27 laureatów Nagrody Nobla.

Efekt tego wszystkiego jest taki, jak mówią o tym wskaźniki skuteczności polityki klimatycznej wyliczane dla różnych krajów przez firmę Kepos Capital. Jej powstanie zainicjował Robert Litterman, gdy bojąc się o przyszłość swoich wnucząt, postanowił (po ponad 20 latach zarządzania ryzykiem w Goldman Sachs) zająć się analizą ryzyka katastrofy klimatycznej. Wskaźniki publikowane przez Kepos (carbon barometers) odzwierciedlają łączne oddziaływanie, jakie mają w danym kraju bodźce do zmniejszania emisji CO2, jak na przykład jej opodatkowanie, oraz bodźce sprzyjające wzrostowi emisji CO2, którymi są z oczywistych względów subwencje dla elektrowni węglowych i rafinerii ropy.

Kepos wylicza takie wskaźniki dla prawie 30 krajów. Na czele listy są kraje zachodniej Europy, gdzie bodźce cenowe do ograniczania emisji CO2 są najsilniejsze. USA są w grupie państw, w których bodźce te są dość słabe. Polska jest w środku stawki dzięki temu, że jesteśmy na szczęście objęci europejskim systemem handlu emisjami.

Politycy w różnych krajach, którzy negowali i nadal negują skalę zagrożeń klimatycznych, kierując się cynicznie swoimi politycznymi kalkulacjami, są odpowiedzialni za to, że wraz ze wzrostem temperatury na Ziemi maleją szanse na uniknięcie zmian klimatycznych, które okażą się nieodwracalne i bardzo niekorzystne dla gospodarek i społeczeństw wielu państw. W 2020 r. prof. Szymon Malinowski, nasz wybitny fizyk atmosfery, umieścił w internecie film „Można panikować”. I jak dotąd ten film staje się z każdym dniem niestety coraz bardziej aktualny.

Autor jest profesorem w Katedrze Ekonomii Ilościowej SGH, był członkiem RPP w latach 2004–2010

Jak pisze Anne Applebaum w książce „Zmierzch demokracji”, populizm nie pojawił się nagle. Wykluwał się długo i stopniowo. Przykładem jest polityka klimatyczna republikanów w USA.

Kalkulacja polityczna

Pozostało 97% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację