Jak pisze Anne Applebaum w książce „Zmierzch demokracji”, populizm nie pojawił się nagle. Wykluwał się długo i stopniowo. Przykładem jest polityka klimatyczna republikanów w USA.
Kalkulacja polityczna
W latach 80. republikanie byli w awangardzie neoliberalnej rewolucji, którą napędzała między innymi wiara, że rynek pomaga skutecznie rozwiązywać także problemy społeczne. Wiara ta średnio (tak to ujmijmy) się sprawdziła, ale można podać przykłady, gdy mechanizm rynkowy rzeczywiście świetnie zadziałał. Jednym nich jest system cap and trade wykorzystywany do handlu emisjami gazów zanieczyszczających atmosferę. Po wielu latach jego stosowania wystarczy tylko krótko przypomnieć, że polega to na tym, iż wyznacza się górne pułapy ilości pozwoleń wydawanych na emisję szkodliwych gazów, a rynek ustala ich cenę.
Tym, co warte jest przypomnienia, jest to, że system cap and trade zaczął być w USA stosowany z inicjatywy republikanów. Na początku świetnie się sprawdził jako instrument ograniczania emisji dwutlenku siarki (SO2), co pomogło rozwiązać problem kwaśnych deszczów. George W.H. Bush lubił mówić o sobie, że jest prezydentem klimatycznym, co świadczy o wadze, jaką przywiązywał do tego problemu.
Giełdy handlu pozwoleniami na emisję powstały w USA w 11 stanach, a w 2009 r. pojawiła się inicjatywa, by stworzyć ogólnokrajowy system handlu, co pozwoliłoby skutecznie zmniejszyć emisję dwutlenku węgla (CO2). Do dzisiaj jednak projekt takiej ustawy leży w Kongresie.
Został zablokowany przez republikanów, którzy z upływem lat doszli do wniosku, że politycznie bardziej opłaca się im mówienie ludziom, iż zagrożenia klimatyczne są przesadzone, a system cap and trade oznaczałby dodatkowe opodatkowanie firm, co prowadziłoby do ogólnego wzrostu cen, w tym przede wszystkim cen energii. By łatwiej tym ludzi straszyć, republikanie mówili swoim wyborcom, że system cap and trade powinien nazywać się cap and tax.