Nominalnie mamy w Polsce 1,3 mln gospodarstw rolnych, ale
takich, które dostarczają swoją produkcję na rynek, jest znacznie mniej. Do Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa (ARiMR) wpłynęło w 2023 r. 351 tys. wniosków
o dopłaty do nawozów, co z grubsza oddaje liczbę gospodarstw produkujących
żywność na sprzedaż. A to oznacza, że tylu jest rolników zainteresowanych
cenami środków do produkcji i sprzedawanych przez nich płodów. Z danych spisu
rolnego wynika też, że dopiero w grupie gospodarujących na areale powyżej 50 ha
zdecydowana większość, bo 85 proc., żyje z rolnictwa. Wśród tych, którzy mają
do 10 ha – a trzeba przypomnieć, że średnia wielkość gospodarstwa w Polsce to
11,3 ha (w 2020 r.) – z pracy na roli utrzymuje się jedynie 31 proc. Ci ostatni
dochody z rolnictwa traktują jako uzupełnienie innych, w tym wypadku podstawowych,
źródeł utrzymania. Ale dopłaty obszarowe biorą wszyscy.
Jak wygląda sytuacja polskiego rolnictwa w porównaniu z
innymi krajami UE
W 2023 r. do ARMiR wpłynęło 1,24 mln wniosków o dopłaty, a trzeba pamiętać,
że głównym celem wspólnej polityki rolnej nie miało być dystrybuowanie pomocy o
charakterze socjalnym, tylko wyrównywanie warunków konkurencji na wspólnym,
europejskim rynku żywności. W Polsce, ci którzy produkują żywność i ją
sprzedają, dostają w efekcie znacznie mniej niż w krajach o podobnych warunkach
klimatycznych. A to z tymi producentami nasi rolnicy muszą konkurować.
I tak w latach 2005–2015 – ale ta polityka nie uległa zmianie
i obecnie trendy są dość zbliżone – na statystyczne gospodarstwo na Słowacji
przypadało rocznie średnio 18,9 tys. euro dopłat do produkcji roślinnej i
zwierzęcej, w Czechach 5,1 tys., we Francji ponad 7 tys., a w Polsce raptem 160
euro. Wszystkie dane statystyczne pokazują też, że polscy producenci żywności
dysponują mniejszym kapitałem, mniej inwestują, a w związku z tym mamy do
czynienia z mniejszą produktywnością pracy w naszym rolnictwie. Z badań
Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej wynika, że w 2018 r. w
Polsce z jednego hektara użytków rolnych nasi rolnicy byli w stanie uzyskać
produkcję o wartości 15,2 tys. euro, podczas gdy w Czechach było to 49,2 tys.,
w Niemczech – 94,3 tys. euro, a w Danii – ponad 192 tys. My koncentrujemy się na
produkcji o niskiej marży jednostkowej i jesteśmy w związku z tym w większym
stopniu narażeni na konkurencję z producentami towarów masowych. Jak w takich
realiach akumulować kapitał niezbędny choćby na inwestycje związane z Zielonym Ładem?
Państwo rolnikom nie pomaga, a wręcz szkodzi
Jaki jest efekt tego systemowego upośledzenia polskich
producentów żywności? Konkurujemy tanią pracą własną, bo to ona w obliczu
słabości kapitałowej jest głównym czynnikiem produkcyjnym. Z ostatnich badań
wynika, że obecnie jedynie 30 proc. polskich rolników osiąga miesięczne dochody
przekraczające minimalne wynagrodzenie w gospodarce. Co gorsza, przez lata
polskie rolnictwo było drenowane z kapitału. Ustawa z 2011 r. wymusiła wykup
dzierżawionej ziemi i zadłużenie się wielu farmerów, którzy zmuszeni zostali
przez państwo do takiego kroku groźbą odebrania im dzierżaw. Warto przypomnieć,
że w latach 2005–2016 Agencja Nieruchomości Rolnych (poprzednik KOWR) wpłaciła
do państwowego budżetu niemal 20 mld zł. Te pieniądze powinny pozostać w rękach
producentów żywności – choćby po to, aby mogli oni inwestować i zmieniać
strukturę produkcji, większy nacisk kładąc na działy o wyższych marżach.