Dariusz Adamski: Konserwatywny upadek polskiej wsi

Społeczności wiejskie mogłyby się bogacić, płacić daniny jak reszta społeczeństwa i przyczyniać się do rozwoju kraju.

Publikacja: 22.09.2023 03:00

Dariusz Adamski: Konserwatywny upadek polskiej wsi

Foto: Adobe Stock

W tradycyjnie rolniczym kraju zdobycie albo utrzymanie poparcia jak największej części wiejskiego elektoratu stanowi zadanie i cel każdej partii myślącej o rządzeniu. Dlatego żadna nie kwestionuje faktu, że choć rolnicy otrzymują unijne dopłaty do produkcji, których pozbawione są inne branże, jednocześnie płacą jedynie symbolicznie niskie podatki, składki zdrowotne i na ubezpieczenie społeczne, a zatem dużo mniej niż inne grupy dokładają się do wydatków państwa. Z tego samego powodu politycy popierają blokowanie importu ukraińskich produktów rolnych, mimo że napływ tańszej żywności przeciwdziała wzrostowi cen, zmniejszając podatek inflacyjny, ze wszystkimi tego korzystnymi konsekwencjami dla kieszeni konsumentów. Nie mówiąc już o tym, że odgrywa kluczową rolę dla gospodarki kraju prowadzącego heroiczną walkę także o nasze bezpieczeństwo.

Z jednej strony wszystko to można tłumaczyć tym, co naukowcy nazywają problemem akcji kolektywnej, czyli zdolnością relatywnie małej grupy, która jednak jest dobrze zorganizowana i zmobilizowana, do narzucenia korzystnych dla siebie decyzji politycznych dużej grupie o przeciwstawnych interesach, ale gorzej zorganizowanej i niezmotywowanej do działania. Płacąc podatki albo składki zdrowotne, pracujący poza rolnictwem nie zdają sobie też z reguły sprawy z tego, że finansują emerytury i świadczenia zdrowotne osób niemal całkowicie wyłączonych z systemu danin państwowych.

Ale nie to stanowi podstawowy problem w relacji państwa z rolnikami, lecz specyficzna, niewyrażona wprost umowa społeczna ukształtowana na początku okresu transformacji i obowiązująca do dziś. Według niej rolnicy mogą liczyć na takie wsparcie państwa, które pozwoli im przetrwać na marginesie społeczeństwa, ale na poziomie zapewniającym relatywnie szybkie kurczenie się tej grupy.

Poczucie porzucenia

Umowę tę oparto na uproszczonym myśleniu ekonomicznym. Rolnictwo, nie tylko w Polsce, to najmniej produktywny sektor, co oznacza, że wytworzenie danej wartości wymaga większego wysiłku i nakładów niż w innych, bardziej dochodowych branżach. Dotyczy to zwłaszcza małych gospodarstw rolnych. Stymulowanie przez państwo emigracji ze wsi do miast może być postrzegane jako sposób rozwiązania tego problemu.

Mechanizm ten prowadzi jednak do depopulacji obszarów wiejskich, ich upadku cywilizacyjnego oraz towarzyszących temu problemów gospodarczych i społecznych. Jego efekt uboczny stanowi dużo niższy poziom oświaty i ochrony zdrowia niż w dużych aglomeracjach, brak usług publicznych dla rodzin, dzieci i seniorów. Rolnicy, mimo transferów finansowanych przez resztę społeczeństwa, mają więc poczucie porzucenia przez państwo, skazania na wegetację, a zamieszkiwanych przez nich regionów na stopniowy upadek.

To jednak rodzi poważny paradoks. Wyższe dochody i standard usług publicznych wymagają większych nakładów, a zwiększenie transferów od odczuwającej pogorszenie standardu życia reszty społeczeństwa napotyka coraz większy opór. W takich warunkach zacina się główny instrument oddziaływania „dobrej zmiany” na gospodarkę i społeczeństwo, czyli kierowanie do wybranych grup państwowych zapomóg noszących szumne nazwy. Stosowany od ośmiu lat sposób rozwiązywania napięć społecznych przestaje działać.

Czy istnieje inny? Tak, jeśli zrozumiemy, co w tym przypadku oznacza jedno ze spostrzeżeń Einsteina: nie da się rozwiązać problemu przy pomocy rozumowania, które do niego doprowadziło. Regiony rolnicze nie muszą być skansenem skazanym na zagładę, ale pod warunkiem, że polityka państwa wobec nich będzie zupełnie inna niż obecnie: jeśli zacznie stymulować ich wyraźne unowocześnienie i dywersyfikację produkcji, czyli odejdzie od skazanych na porażkę konserwatywnych mrzonek o możliwości utrzymania status quo.

Segment, w którym polskie rolnictwo mogłoby skutecznie konkurować na rynkach światowych, stanowi zwłaszcza jego ekologiczna część. Popyt na tego rodzaju żywność dynamicznie rośnie w UE, a ponieważ ekologiczne uprawy wymagają większego nakładu pracy niż inne, kraje o relatywnie niskich kosztach pracy – jak Polska – łatwiej powinny być w stanie je rozwijać. Gdyby też polskie rolnictwo oferowało tego rodzaju produkty w dużo większej proporcji niż obecnie, nie konkurowałoby tak bezpośrednio z ukraińskim, co jest istotne zarówno z perspektywy konieczności pokrycia przez walczący naród kosztów wojny, jak i jego unijnych aspiracji. Takie przekształcenie wymaga jednak odpowiedniej polityki państwa. A polska oscyluje między pasywną a wrogą względem rolnictwa ekologicznego. W konsekwencji, o ile w roku 2020 tego rodzaju uprawy pokrywały 26 proc. wszystkich użytków rolnych w Austrii, 22 proc. w Estonii i 20 proc. w Szwecji, o tyle w Polsce udział ten – 3 proc. – należał do najniższych w UE.

Miejsce dla „srebrnej gospodarki”

Przy lepszych niż obecnie ramach prawnych na obszarach rolniczych rozwijałyby się lądowe farmy wiatrowe, które nie kolidują z produkcją rolną, lecz dają właścicielom nieruchomości, na których powstają wiatraki, pokaźny dodatkowy zarobek. Dochody rolnicze zwiększyłaby też budowa sieci instalacji produkujących biogaz powstały z przetwórstwa odpadów rolniczych. Tereny poza miastami pozwalają na rozwój dużych farm fotowoltaicznych, pod warunkiem – w bardzo wielu przypadkach obecnie niespełnionym – że w danej lokalizacji istnieją odpowiedniej jakości sieci dystrybucyjne. Udział terenów wiejskich w realnej transformacji energetycznej może więc generować bardzo dużą wartość dodaną zarówno dla gospodarki, jak i dla osób bezpośrednio w niej uczestniczących, a także dla wspólnot lokalnych, które zyskałyby pokaźny podatek od nieruchomości. To on, a nie jałmużna od państwa, powinien posłużyć do podwyższenia standardu usług publicznych na wsi.

Polska prowincja – zwłaszcza północ kraju – jest też idealnym miejscem do rozwoju „srebrnej gospodarki”: wysokiej jakości usług opiekuńczych oferowanych na łonie natury seniorom z bogatszych krajów UE. Rozwój tego sektora pozwoliłby stworzyć kolejną istotną alternatywę dla rolnictwa, przy okazji aktywizując zawodowo mieszkańców i przyciągając nowych pracowników, a zatem przeciwdziałając depopulacji.

Wszystko to wymaga zupełnie innego, zorientowanego na przyszłość, podejścia państwa, odmiennych od obecnych ram regulacyjnych oraz aktywnego transferu technologii i organizacyjnego know-how, a także źródeł taniego finansowania. Tymczasem Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa – wbrew swojej nazwie – zajmuje się niemal wyłącznie obrotem gruntami rolnymi i zapewnianiem posad osobom związanym z grupą trzymającą władzę w państwie. Podobnie niczego rolnikom nie ma do zaoferowania Państwowy Fundusz Rozwoju. I nie jest to przypadek, skoro dla „dobrej zmiany” rolnictwo ekologiczne i transformacja energetyczna to zachodnie fanaberie, a Polki nie powinny się opiekować bogatymi seniorami z Niemiec.

Dlatego trwa konserwatywny upadek polskiej prowincji, choć jej społeczności mogłyby się bogacić, płacić daniny, jak reszta społeczeństwa, i rzeczywiście przyczyniać się do rozwoju kraju. Zamiast podejmować zmierzające w tym kierunku działania, rząd podsyca nastroje antyukraińskie. Wywołuje konflikt handlowy, który nie tylko jest na rękę rosyjskim agresorom, ale też narusza zobowiązania unijne i niedługo zapewne doprowadzi do nałożenia na Polskę przez Trybunał Sprawiedliwości kolejnych wysokich kar finansowych. Choć wszystko to jakoby ma wspierać interes polskich rolników, w rzeczywistości szkodzi wszystkim, również polskiej wsi. Tylko inne rozumowanie może pozwolić na rzeczywiste przywrócenie godności jej mieszkańcom.

prof. dr hab. Dariusz Adamski jest dyrektorem Szkoły Prawa Brytyjskiego i Europejskiego, Szkoły WPAiE, Wydziału Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego

W tradycyjnie rolniczym kraju zdobycie albo utrzymanie poparcia jak największej części wiejskiego elektoratu stanowi zadanie i cel każdej partii myślącej o rządzeniu. Dlatego żadna nie kwestionuje faktu, że choć rolnicy otrzymują unijne dopłaty do produkcji, których pozbawione są inne branże, jednocześnie płacą jedynie symbolicznie niskie podatki, składki zdrowotne i na ubezpieczenie społeczne, a zatem dużo mniej niż inne grupy dokładają się do wydatków państwa. Z tego samego powodu politycy popierają blokowanie importu ukraińskich produktów rolnych, mimo że napływ tańszej żywności przeciwdziała wzrostowi cen, zmniejszając podatek inflacyjny, ze wszystkimi tego korzystnymi konsekwencjami dla kieszeni konsumentów. Nie mówiąc już o tym, że odgrywa kluczową rolę dla gospodarki kraju prowadzącego heroiczną walkę także o nasze bezpieczeństwo.

Pozostało 89% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację