W tradycyjnie rolniczym kraju zdobycie albo utrzymanie poparcia jak największej części wiejskiego elektoratu stanowi zadanie i cel każdej partii myślącej o rządzeniu. Dlatego żadna nie kwestionuje faktu, że choć rolnicy otrzymują unijne dopłaty do produkcji, których pozbawione są inne branże, jednocześnie płacą jedynie symbolicznie niskie podatki, składki zdrowotne i na ubezpieczenie społeczne, a zatem dużo mniej niż inne grupy dokładają się do wydatków państwa. Z tego samego powodu politycy popierają blokowanie importu ukraińskich produktów rolnych, mimo że napływ tańszej żywności przeciwdziała wzrostowi cen, zmniejszając podatek inflacyjny, ze wszystkimi tego korzystnymi konsekwencjami dla kieszeni konsumentów. Nie mówiąc już o tym, że odgrywa kluczową rolę dla gospodarki kraju prowadzącego heroiczną walkę także o nasze bezpieczeństwo.
Z jednej strony wszystko to można tłumaczyć tym, co naukowcy nazywają problemem akcji kolektywnej, czyli zdolnością relatywnie małej grupy, która jednak jest dobrze zorganizowana i zmobilizowana, do narzucenia korzystnych dla siebie decyzji politycznych dużej grupie o przeciwstawnych interesach, ale gorzej zorganizowanej i niezmotywowanej do działania. Płacąc podatki albo składki zdrowotne, pracujący poza rolnictwem nie zdają sobie też z reguły sprawy z tego, że finansują emerytury i świadczenia zdrowotne osób niemal całkowicie wyłączonych z systemu danin państwowych.
Ale nie to stanowi podstawowy problem w relacji państwa z rolnikami, lecz specyficzna, niewyrażona wprost umowa społeczna ukształtowana na początku okresu transformacji i obowiązująca do dziś. Według niej rolnicy mogą liczyć na takie wsparcie państwa, które pozwoli im przetrwać na marginesie społeczeństwa, ale na poziomie zapewniającym relatywnie szybkie kurczenie się tej grupy.
Poczucie porzucenia
Umowę tę oparto na uproszczonym myśleniu ekonomicznym. Rolnictwo, nie tylko w Polsce, to najmniej produktywny sektor, co oznacza, że wytworzenie danej wartości wymaga większego wysiłku i nakładów niż w innych, bardziej dochodowych branżach. Dotyczy to zwłaszcza małych gospodarstw rolnych. Stymulowanie przez państwo emigracji ze wsi do miast może być postrzegane jako sposób rozwiązania tego problemu.
Mechanizm ten prowadzi jednak do depopulacji obszarów wiejskich, ich upadku cywilizacyjnego oraz towarzyszących temu problemów gospodarczych i społecznych. Jego efekt uboczny stanowi dużo niższy poziom oświaty i ochrony zdrowia niż w dużych aglomeracjach, brak usług publicznych dla rodzin, dzieci i seniorów. Rolnicy, mimo transferów finansowanych przez resztę społeczeństwa, mają więc poczucie porzucenia przez państwo, skazania na wegetację, a zamieszkiwanych przez nich regionów na stopniowy upadek.