Maciej Olex-Szczytowski: Potrzebujemy aktywnej polityki przemysłowej

Ci, którzy narzekają, że Polska nie ma polityki przemysłowej, są w błędzie. W życiu gospodarczym niepodejmowanie decyzji oznacza, że faktycznie je podejmujemy. W końcu rynki i technologie podlegają ciągłym zmianom.

Publikacja: 16.08.2023 03:00

Maciej Olex-Szczytowski

Maciej Olex-Szczytowski

Foto: p.nowak

Podobnie jak I Rzeczpospolita na początku XVIII wieku ze swoim systemem politycznym dzisiejsza Polska na ogół przyjęła bezczynność w zakresie polityki przemysłowej, podczas gdy świat szybko się zmienia. Powstanie scentralizowanych państw ościennych było zgubne dla I Rzeczypospolitej. Dziś nasila się centralizacja gospodarcza w Unii w sposób, który może być niebezpieczny dla kraju.

Co z naszym modelem przemysłowym

Unia Europejska dokonuje bowiem rewolucyjnej zmiany w podejściu do przemysłu. Kończy się opowiadanie przez dziesięciolecia za wolnym handlem. Kończy się też sprzeciw wobec pomocy państwowej, jednego z filarów rynku wewnętrznego. Zmiany te stawiają pod znakiem zapytania przyszłość polskiego modelu przemysłowego, który od pewnego czasu wykazuje kruchą stabilność.

Model ten polega na tym, że zagraniczne korporacje, które według Polskiego Instytutu Ekonomicznego są właścicielami ok. 40 procent naszej gospodarki, „wyciągają” ze spółek córek eksport średniej wartości. Poprzez zyski i opłaty licencyjne inwestorzy korzystają z wartości dodanej wypracowanej w Polsce. Przy bardziej niestabilnym eksporcie przemysłowym i usług, dokonywanym przez krajowe małe i średnie firmy, tzw. misie, pomogło to generować wzrost i opłacić import. Zagraniczne przedsiębiorstwa m.in. poprzez dominację w logistyce oraz sprzedaży fizycznej i internetowej są odpowiedzialne za gros importu, ale to inna sprawa.

Kluczowe jest, że ten model wespół z prawodawstwem UE uniemożliwił nam zbudowanie wielkich międzynarodowych firm przemysłowych. Zmiany, które Unia teraz wprowadza, dają nowe przewagi starej Unii i jej ugruntowanym korporacjom. Jeśli nie podejmiemy odpowiednich kroków, zachodnia UE prawdopodobnie zostawi nas głębiej niż dotychczas utkniętych w „pułapce średniego dochodu”.

Sprawy przyspieszyły w sierpniu zeszłego roku, kiedy USA przyjęły Chips and Science Act przewidującą 280 mld dol. pomocy państwowej, w tym 52 mld dol. dla producentów czipów. Unia wprowadza własną ustawę o czipach, w myśl której publiczne i prywatne środki w wysokości 43 mld euro mają trafić do branży. Powstanie wspólny zakład produkcyjny. Również w sierpniu 2022 r. USA przyjęły ustawę rzekomo o redukcji inflacji, Inflation Reduction Act. IRA zapewnia 369 mld dol. wsparcia dla zielonych inwestycji.

W panicznej reakcji Unia zwiększyła prędkość własnego odcinania się od przeszłości. Już uchwalony i mający wejść w życie 1 października tego roku jest mechanizm dostosowań na granicach, w skrócie angielskim CBAM, nakładający stopniowo wyższe koszty na import z Chin, Indii i innych państw, w których emisja CO2 jest wysoka. Następnie, w marcu tego roku, Komisja Europejska przyjęła projekty legislacyjne przewidujące radykalnie nowe interwencje. Celem jest osiągnięcie czegoś, co nazywa się „strategiczną autonomią” w połączeniu z większym wolumenem zielonych inwestycji.

Ustawa o surowcach krytycznych (CRMA) przewiduje, że do 2030 r. 10 proc. surowców do produkcji akumulatorów dla pojazdów elektrycznych i innych ekologicznych celów powinno pochodzić z terytorium Unii, a 40 proc. ma być przetwarzane w UE. Ustawa Net Zero Industry Act (NZIA) wymaga, aby 40 proc. zielonych technologii było produkcji unijnej. Obejmuje to m.in. sprzęt do energii wiatrowej i słonecznej, pompy ciepła, pojazdy elektryczne oraz akumulatory. Oferty do zamówień publicznych z krajów już dostarczających 65 proc. technologii Net Zero będą odrzucane. Łącznie CBAM, CRMA i NZIA stanowczo ograniczą import z państw takich jak Chiny i zastąpią go produktami unijnymi.

Ratyfikacja CRMA i NZIA będzie żmudna. Potrzebna jest zgoda rządów w Radzie Europejskiej oraz Parlamentu Europejskiego. Konieczne będą kompromisy wewnątrz i poza Unią. Jeśli chodzi o Chiny, będzie Angst [niem. strachu – red.] pod dostatkiem. Pomimo poparcia Pekinu dla Putina i geopolitycznej wrogości Chin wobec Zachodu wiele ośrodków w starej Unii, z niemieckim przemysłem na czele, chce, by biznes działał jak zwykle.

Rewolucja motoryzacyjna

Niezależnie od jej ostatecznego kształtu wpływ nowej legislacji unijnej będzie druzgocący. Pogłębi efekty rewolucji motoryzacyjnej zaprogramowanej na spotkaniu Rady 24 marca, na którym ustalono, że de facto po 2035 roku na masowym rynku unijnym sprzedawane będą wyłącznie pojazdy elektryczne.

Unia dąży do zielonej i „czipowej” reindustrializacji za barierami ochronnymi, wykorzystując ogromne nowe środki finansowe. Plejada programów obejmujących centralne wydatkowanie ma sprzyjać nowym technologiom. Mamy REPower EU (250 mld euro), InvestEU (372 mld euro) oraz 96 mld euro na badania i rozwój, BiR (Horizon Europe). EBI pożycza 80 mld euro rocznie. Planowane jest utworzenie Europejskiego Funduszu Suwerenności o wartości być może biliona euro.

Niestety, polska gospodarka jest bardzo słabo przygotowana na te rewolucyjne zmiany. Bardziej niż kiedykolwiek dostęp do dotacji będzie wymagał od polskich podmiotów wymyślenia lub przyłączenia się do programów na dużą skalę, a do tego są one chronicznie źle przystosowane. Dotyczy to również „klasycznych” funduszy rozwojowych oraz mitycznych 38 mld euro z tytułu KPO, części wartego 725 mld euro programu NextGenerationEU, z czego ponad jedna trzecia idzie na zielone cele.

Luźniejsze zasady pomocy publicznej faworyzują a priori kraje starej Unii, dysponujące zasobami finansowymi i wielkimi korporacjami. Znamienne są unijne tymczasowe ramy kryzysowe i przejściowe w czasach Covid-19, które zapoczątkowały odejście od zakazów pomocy. Korzystając z tych reguł, państwa przeznaczyły 672 mld euro na dotacje. Nie dziwi, że Niemcy wydały 356 mld euro, a Francja 162 mld euro. Polska wyłożyła raptem… 11 mld euro.

Zasady „tymczasowe” zostały już przedłużone do końca 2025 r. Niemcy nawet nie zadają sobie trudu ich zastosowania, gdy aktualnie proponują przekazanie dodatkowych 30 mld euro na amortyzację kosztów energii dla branży chemicznej, stalowej, metalurgicznej, szklarskiej i produkującej zielony sprzęt.

Zwiastunem nowej rzeczywistości jest sektor czipów, gdzie obserwujemy istną wojnę o dotacje. Pobłogosławione przez Unię państwo niemieckie wnosi miliard euro do nowej fabryki czipów firmy Infineon. Granty w wysokości co najmniej 10 mld euro są poszukiwane przez Intel w Magdeburgu i przez innych producentów w Saarze.

Nie mając ani wielkich korporacji przemysłowych, ani środków, Polska była od dawna odcięta od strategicznych projektów, na które Unia wydawała miliardy. Zostaliśmy de facto wykluczeni z programów w lotnictwie, przemyśle kosmicznym, obronnym oraz z prac badawczo-rozwojowych zdominowanych przez graczy zachodnich. Otrzymaliśmy mniej niż jeden procent z 80 mld euro grantów na BiR, rozdanych w ramach ostatniej edycji Horizon.

Skandal z Horizon potęguje fakt, iż kraje niebędące członkami i mające PKB albo podobny do naszego (Szwajcaria), albo o wiele mniejszy (Izrael, Norwegia) otrzymały więcej z tych unijnych środków na badania. Jeśli szukać źródeł naszego żałosnego poziomu wydatków na BiR, należy pamiętać, że zagraniczni inwestorzy raczej prowadzą prace rozwojowe u siebie, podczas gdy my polegamy na naszych słabych „misiach”.

Skutki dominacji państwa

Nasze większe firmy nie działają w sektorach wzrostowych. Więksi gracze pod polską kontrolą to spółki w infrastrukturze, górnictwie, energetyce, węglowodorach i finansach. Jedynymi znaczącymi polskimi międzynarodowymi korporacjami są Orlen i KGHM, maleńkie jak na skalę światową. A dominacja państwa oznacza, że w ciągu ostatnich dekad amatorskie władze spółek Skarbu Państwa spowodowały destrukcję wartości liczonej w dziesiątkach miliardów złotych. Obecnym ekipom menedżerów z przypadku jak zwykle brakuje odwagi do tworzenia długoterminowych projektów i wiedzy, aby je przeprowadzić.

Kiedy więc spółki Skarbu Państwa „zmuszane” są do udziału w strategicznych projektach, zazwyczaj importują koncepcje i sprzęt. Tak jest w przypadku pierwszych faz bałtyckiego wiatru. PGE i Orlen stawiają na spółkę państwa duńskiego i firmę kanadyjską (dołączą do akwenu polskiego spółki państwowe francuskie i włoskie). Dla wielkiego atomu PEJ będzie pod wodzą firmy z USA, a ZE PAK wraz z PGE pod państwową firmą z Korei. Małe reaktory Orlen i KGHM kupią z Ameryki i Kanady. CPK i jego koleje zaplanują i zbudują cudzoziemcy. W przemyśle obronnym, gdzie coś zostało w polskich rękach, geopolityka daje alibi do szybkiego importu ze śladowym offsetem od producentów z USA i spółek państwa koreańskiego. Wszakże śmigłowce AW149 zostaną częściowo zmontowane w Świdniku, włoski państwowy właściciel zakładu jak zwykle zachowa własność intelektualną, a największe zyski będzie księgować u siebie w Italii.

Bilion na import

Szacuje się, że wyżej wymienione programy mają wartość około biliona złotych. Dla wszystkich sprzęt najwyższej wartości będzie raczej z importu. Zanosi się na to, że udział polskich spółek w jego wytwarzaniu, tzw. lokalny łańcuch dostaw, będzie symboliczny i niskowartościowy. Miarą rażącej klęski naszej pasywnej polityki przemysłowej jest to, że tym strumieniem pieniędzy polski podatnik będzie dawał możliwości wypracowania nadzwyczajnych zysków firmom zagranicznym, często państwowym.

Tragedią jest, że te programy (i inne) rozważane są właśnie w chwili, gdy pod osłoną osiągnięcia Net Zero kraje starej Unii zmieniają przepisy, aby uzyskać większe korzyści dla rodzimych korporacji. Ich firmy okopią się na szczytach łańcuchów wartości, a polskie spółki będą w najlepszym wypadku skazane na pozostanie na niższych szczeblach wartości dodanej i rentowności.

W obliczu konieczności uprzemysłowienia II Rzeczpospolita stworzyła nowe firmy, takie jak PZL, które produkowały samoloty podbijające świat. W ostatnich dekadach państwa takie jak Izrael, Włochy, Dania, Hiszpania, Turcja i Korea, dzięki rozsądnemu importowi know-how i sensownemu zarządzaniu, zbudowały przemysł, od którego dziś kupujemy. Nie mogę uwierzyć, że dzisiejsi Polacy są mniej zdolni.

Wniosek jest jasny. Część środków, które państwo planuje wydać, powinna być przeznaczona na kapitalizowanie nowych polskich spółek dla Net Zero. Projekt Izera jest przykładem tego, co jest możliwe. Koszt przedsięwzięcia na pewno będzie wyższy niż szacunki opiewające na sumę ok. 5 mld zł (jednak poleganie na technologii chińskiej firmy Geely jest strategicznym błędem, zważywszy na politykę Unii oraz na fakt, że Geely ochoczo dziś powiększa swoją sprzedaż w Rosji).

Aby przyspieszyć swój wzrost, nasze nowe spółki powinny rozważać kupno firm zagranicznych, wespół z własnością intelektualną i menedżerami. Należy wykorzystać kreatywnie istniejące przepisy unijne (tak robią np. Francja, Hiszpania i Włochy) oraz w pełni nowe regulacje, jak wejdą w życie.

Odpowiednio kapitalizowane nasze firmy mogłyby współpracować na równiejszych zasadach z koncernami ze starej Unii. Mogłyby drogo sprzedać dostęp do polskiego rynku. Mogłyby wspólnie rozwijać nowe wyroby i uczciwie dzielić się ewentualnymi zyskami. Z czasem wyłoniłyby się specyficzne polskie przewagi konkurencyjne, marki i technologie.

Kraj stoi przed epokowym wyzwaniem gospodarczym, jakiego nie widzieliśmy od czasu transformacji. Nie jest więc naiwne domaganie się jako niezbędnego warunku wstępnego rezygnacji przez wszystkie partie polityczne z powoływania amatorów do władz spółek państwowych. Czy nie najlepszym sposobem na zakazanie takich nominacji byłoby wpisanie i egzekwowanie nowego sformułowania do konstytucji, analogiczne do klauzuli o limitach zadłużenia?

Autor był bankierem inwestycyjnym i partnerem w EY

Podobnie jak I Rzeczpospolita na początku XVIII wieku ze swoim systemem politycznym dzisiejsza Polska na ogół przyjęła bezczynność w zakresie polityki przemysłowej, podczas gdy świat szybko się zmienia. Powstanie scentralizowanych państw ościennych było zgubne dla I Rzeczypospolitej. Dziś nasila się centralizacja gospodarcza w Unii w sposób, który może być niebezpieczny dla kraju.

Co z naszym modelem przemysłowym

Pozostało 97% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni