W maju 1961 r. prezydent John F. Kennedy zapowiedział w Houston, że do końca dekady Amerykanie wylądują na Księżycu. Niemal równo trzy lata potem NASA wysłała w przestrzeń wokółziemską prototyp statku Apollo, w 1966 r. odbył się pierwszy lot załogowy, w 1968 r. – pierwszy załogowy wokół Księżyca, a w lipcu 1969 r. Neil Armstrong stanął na Srebrnym Globie.
W Polsce równie długo rozwijamy nasz narodowy program „lotu na Księżyc”, czyli budowy auta elektrycznego Izera. Zapowiedział je w 2016 r. Mateusz Morawiecki. Obiecywał, że narodowe auto na prąd będzie kołem zamachowym gospodarki, a milion e-aut już w 2025 r. pruć będzie po polskich szosach. Od tej zapowiedzi mija siedem lat. Amerykanie w podobnym czasie wysłali kilka załóg w kosmos w ramach programu „Apollo”, z czego jedna okrążyła Księżyc.
Czytaj więcej
Polski samochód elektryczny, jeśli w końcu powstanie, ma coraz mniejsze szanse w przyszłej rywalizacji o klienta z zagranicznymi markami. Wejdzie na rynek o kilka lat za późno.
Przyznać trzeba, że mieli wielki budżet – ponad 26 mld dol., i to dolarów sprzed kilku fal inflacji. Na naszą izerę wydano na szczęście „tylko” 0,5 mld zł, bo po siedmiu latach jest ona ciągle w lesie. Złośliwcy powiedzą, że las, gdzie miałaby powstać fabryka, już wycięto, a teren ciągle należy do miasta, które dopiero ma rozpisać przetarg na działkę. I nie jest powiedziane, że wygra go państwowa spółka zajmująca się izerą.
Wprawdzie kilka lat temu zdążyła pokazać jej prototyp, ale to była picerka, bo nie da się zaprojektować nadwozia auta, nie wybrawszy wcześniej płyty podłogowej, na której ma być budowane. A wybór dostawcy płyty podłogowej to nie tylko decyzja konstrukcyjna, ale przede wszystkim biznesowa – związanie się z partnerem na lata.