Krzysztof Adam Kowalczyk: Absurdalna licytacja

Ściganie się z PiS na populizm to ekonomiczna jazda na ścianę. Niestety, senacka opozycja ochoczo wzięła w tym udział, „poprawiając” dodatek węglowy.

Publikacja: 04.08.2022 21:58

Marszałek Senatu Tomasz Grodzki (P) (P) na sali obrad Senatu w Warszawie

Marszałek Senatu Tomasz Grodzki (P) (P) na sali obrad Senatu w Warszawie

Foto: PAP/Paweł Supernak

Zgrabne kozy po 350 zł zniknęły z popularnego portalu aukcyjnego natychmiast po tym, jak rząd przyobiecał po 3 tys. zł dodatku węglowego każdej rodzinie, która ogrzewa swój dom takim wynalazkiem, piecem, kuchnią czy kominkiem na węgiel. Nowy deputat to typowe dla obecnie rządzących „helicopter money”: pieniądze rozdawane bez żadnego progu dochodowego, które można wydać na cokolwiek, w tym przypadku nie tylko na opał. Jedynym warunkiem otrzymania 3 tys. zł jest wpisanie węglowego źródła ciepła do centralnej ewidencji emisyjności budynków.

Tak skrojony deputat węglowy spotkał się z krytyką, bo nie dość, że zachęca do nadużyć i jest drogi (11,5 mld zł), to zostawia za burtą wszystkich tych, którzy dali się namówić na zamianę kopciucha na bardziej ekologiczny piec na pellet, gaz ziemny, LPG czy olej opałowy. Nie rozwiązuje też problemu braków węgla (banknotami się nie napali), a co gorsza, przy ograniczonej podaży może wpłynąć na wzrost jego cen. Jednym słowem: jest proinflacyjny.

Czytaj więcej

Dodatek węglowy dla wszystkich? Senat chce rozszerzyć zakres wsparcia

Zdominowany przez opozycję Senat miał szansę naprawić te niedostatki, niestety skorzystał z niej tylko częściowo. Owszem, do listy uprawnionych dopisał te gospodarstwa domowe, które opalają dom olejem opałowym, gazem, LPG, energią elektryczną, a nawet wykorzystują do tego celu fotowoltaikę i pompy ciepła. Nie wprowadził jednak rzeczy najważniejszej – limitu dochodowego dla beneficjentów, choć ekonomiści są zgodni, że pomoc należy kierować do tych, którzy jej naprawdę potrzebują. Inaczej będzie ona droga, proinflacyjna i raczej nie zachęci do oszczędzania energii mimo kryzysu energetycznego.

Zdominowany przez rządzącą Zjednoczoną Prawicę Sejm prawdopodobnie wyrzuci senackie poprawki do kosza, ale premier Morawiecki już obiecał podobną do deputatu węglowego pomoc dla innych gospodarstw domowych. W wyścigu z PiS na populizm i rozrzucanie pieniędzy z helikoptera nikt nie wygra. W końcu to rządząca partia ma moc sprawczą, skoro reguluje dostęp do państwowej kasy.

Czytaj więcej

Paweł Wojciechowski: Rząd czyści sumienie

W wymiarze ekonomicznym ten wyścig to jazda na ścianę. Proinflacyjna demolka finansów publicznych. Ale w tym szaleństwie jest metoda. Polityczna. Publiczność to lubi. Ponad 48 proc. Polaków biorących udział w badaniu IBRiS dla „Rzeczpospolitej” pozytywnie oceniło deputat węglowy dla palących „czarnym złotem”. Negatywnie – 46 proc. A było to jeszcze przed czwartkową decyzją Senatu rozszerzającą grono beneficjentów.

Gdyby dziś przeprowadzić badanie, zadowolonych pewnie byłoby znacznie więcej. Bo ludzie lubią wyścigi polityków na populizm. Szczególnie wtedy, gdy nie widzą, że zbliża się ściana.

Zgrabne kozy po 350 zł zniknęły z popularnego portalu aukcyjnego natychmiast po tym, jak rząd przyobiecał po 3 tys. zł dodatku węglowego każdej rodzinie, która ogrzewa swój dom takim wynalazkiem, piecem, kuchnią czy kominkiem na węgiel. Nowy deputat to typowe dla obecnie rządzących „helicopter money”: pieniądze rozdawane bez żadnego progu dochodowego, które można wydać na cokolwiek, w tym przypadku nie tylko na opał. Jedynym warunkiem otrzymania 3 tys. zł jest wpisanie węglowego źródła ciepła do centralnej ewidencji emisyjności budynków.

Pozostało 83% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację