Aleksander Łaszek: Populizm kosztowniejszy od ratowania gospodarki

Gruntownego przeglądu wymaga zarówno strona dochodowa, jak i wydatkowa polskich finansów publicznych. I to powinien być punkt wyjścia do ich naprawy, a nie uznaniowe dociążanie wybranych sektorów.

Publikacja: 17.12.2020 21:00

Aleksander Łaszek: Populizm kosztowniejszy od ratowania gospodarki

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Jak co grudzień media prześcigają się w wymienianiu podwyżek, które czekają nas w przyszłym roku. Za istotną część z nich mają odpowiadać nowe podatki przemycane pod pojęciem różnych danin i opłat. Premier Mateusz Morawiecki, odnosząc się do planowanych podwyżek, łączył je z kosztami ratowania gospodarki, pomijając znacznie większe koszty sztandarowych programów rządowych, takich jak 500+, obniżenie wieku emerytalnego czy jego autorska „piątka".

Ratowanie gospodarki to koszt jednorazowy

Łączne koszty wsparcia dla przedsiębiorców i pracowników Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej szacowało na koniec października na prawie 150 mld zł. Z jednej strony kwotę tę należy pomniejszyć o część zwrotną niektórych instrumentów pomocowych, ale z drugiej nie uwzględnia ona najnowszych programów rządowych ani efektu niższych wpływów podatkowych w trakcie pandemii.

Jakkolwiek koszty wsparcia są olbrzymie, są one wydatkami jednorazowymi. W kolejnych latach budżet państwa będą obciążały tylko odsetki od zaciągniętego na ich sfinansowanie długu, które powinny mieścić się w przedziale 3–6 mld zł rocznie. Nic nie wskazuje bowiem, by rząd planował ten dług spłacać – zgodnie z rządową strategią zarządzania długiem publicznym między 2020 a 2024 rokiem ma on wzrosnąć z 1 bln 384 mld zł do 1 bln 651 mld zł.

Poza odsetkami wyższy dług publiczny w relacji do PKB ma też inne negatywne konsekwencje. Doświadczenia międzynarodowe pokazują, że gospodarki krajów o wyższym długu publicznym rosną wolniej i są bardziej wystawione na ryzyko skokowych wzrostów oprocentowania.

Słaby efekt demograficzny

Znacznie większym obciążeniem dla finansów publicznych niż odsetki płacone od pandemicznych długów w następnych latach będą coroczne wydatki na sztandarowe programy rządu PiS. Wbrew zapowiedziom program 500+ nie doprowadził do skokowego wzrostu liczby urodzeń, a jego największymi beneficjentami są najbogatsze gospodarstwa domowe. Co roku państwo polskie wydaje na niego ponad 40 mld zł.

Obniżenie wieku emerytalnego, w przypadku kobiet do najniższego poziomu w Unii Europejskiej, tylko w 2021 roku będzie kosztować prawie 20 mld zł. Do tego jeszcze trzeba doliczyć ponad 17 mld zł na tzw. emerytalne trzynastki i czternastki.

Obniżenie PIT w ramach „piątki Morawieckiego" to 12 mld zł. Zgodnie z uchwalonym planem do 2024 r. wydatki na zdrowie i armię wzrosną o ponad 30 mld zł.

W przeszłości dobra koniunktura ułatwiała finansowanie nowych wydatków. Sprzyjała poprawie ściągalności podatków, dzięki czemu dochody państwa rosły szybciej niż gospodarka. Jednocześnie w warunkach szybkiego wzrostu gospodarczego rządowi łatwiej było ograniczać różne wydatki.

Najlepiej to widać na przykładzie ZUS i zasad waloryzacji świadczeń. W okresie dobrej koniunktury płace, od których zależą dochody ZUS, rosną szybciej niż waloryzacja emerytur i rent, czyli wydatki ZUS. Obniżenie rent i emerytur w relacji do przeciętnego wynagrodzenia w latach 2015–2019 w samym tylko 2019 r. dało prawie 20 mld zł oszczędności.

Ten proces nie dotyczył tylko świadczeń, np. utrzymywanie wzrostu wydatków na edukację poniżej tempa wzrostu gospodarki tylko do 2018 roku dało 6 mld zł oszczędności.

już nie pomoże

Obecnie trudno liczyć na dalszą radykalną poprawę ściągalności podatków czy szybki wzrost gospodarczy, który by ułatwiał „wyrośnięcie" z różnych wydatków. Choć większość prognoz wskazuje na zdecydowane odbicie, to nasza gospodarka wróci do poziomu sprzed pandemii pewnie dopiero na przełomie 2021 i 2022 r.

Wcześniej uchwalone wydatki nie będą jednak na to czekały i to właśnie w tym kontekście trzeba patrzeć na kolejne pomysły podatkowe rządu – od podatku cukrowego przez opodatkowanie spółek komandytowych i likwidację ulgi abolicyjnej po podatek od handlu. Choć poszczególne działania rządu są różnie uzasadniane, wspólnym mianownikiem większości z nich jest wzrost obciążeń podatkowych. Bo przecież gdyby w podatku od cukru chodziło tylko o zdrowie, to równolegle z jego wprowadzeniem można by obniżyć jakiś inny podatek.

Ponieważ tak się nie dzieje, na ten podatek należy patrzeć przede wszystkim jako na szukanie przez rząd finansowania dla wcześniej już uchwalonego wzrostu wydatków na ochronę zdrowia. Abstrahując od długookresowego problemu rosnącej liczby kolejnych podatków ukrytych pod różnymi dziwnymi nazwami, sam moment ich wprowadzania jest fatalny i utrudni odbicie gospodarki po pandemii.

Naprawa finansów publicznych po pandemii jest konieczna, ale trzeba do niej podejść całościowo. Zarówno strona dochodowa, jak i wydatkowa polskich finansów publicznych wymaga gruntownego przeglądu i to powinien być punkt wyjścia do ich naprawy, a nie uznaniowe dociążanie wybranych sektorów.

Dr Aleksander Łaszek jest członkiem Towarzystwa Ekonomistów Polskich, głównym ekonomistą i wiceprezesem fundacji Forum Obywatelskiego Rozwoju FOR.

Jak co grudzień media prześcigają się w wymienianiu podwyżek, które czekają nas w przyszłym roku. Za istotną część z nich mają odpowiadać nowe podatki przemycane pod pojęciem różnych danin i opłat. Premier Mateusz Morawiecki, odnosząc się do planowanych podwyżek, łączył je z kosztami ratowania gospodarki, pomijając znacznie większe koszty sztandarowych programów rządowych, takich jak 500+, obniżenie wieku emerytalnego czy jego autorska „piątka".

Pozostało 91% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację