Jak co grudzień media prześcigają się w wymienianiu podwyżek, które czekają nas w przyszłym roku. Za istotną część z nich mają odpowiadać nowe podatki przemycane pod pojęciem różnych danin i opłat. Premier Mateusz Morawiecki, odnosząc się do planowanych podwyżek, łączył je z kosztami ratowania gospodarki, pomijając znacznie większe koszty sztandarowych programów rządowych, takich jak 500+, obniżenie wieku emerytalnego czy jego autorska „piątka".
Ratowanie gospodarki to koszt jednorazowy
Łączne koszty wsparcia dla przedsiębiorców i pracowników Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej szacowało na koniec października na prawie 150 mld zł. Z jednej strony kwotę tę należy pomniejszyć o część zwrotną niektórych instrumentów pomocowych, ale z drugiej nie uwzględnia ona najnowszych programów rządowych ani efektu niższych wpływów podatkowych w trakcie pandemii.
Jakkolwiek koszty wsparcia są olbrzymie, są one wydatkami jednorazowymi. W kolejnych latach budżet państwa będą obciążały tylko odsetki od zaciągniętego na ich sfinansowanie długu, które powinny mieścić się w przedziale 3–6 mld zł rocznie. Nic nie wskazuje bowiem, by rząd planował ten dług spłacać – zgodnie z rządową strategią zarządzania długiem publicznym między 2020 a 2024 rokiem ma on wzrosnąć z 1 bln 384 mld zł do 1 bln 651 mld zł.
Poza odsetkami wyższy dług publiczny w relacji do PKB ma też inne negatywne konsekwencje. Doświadczenia międzynarodowe pokazują, że gospodarki krajów o wyższym długu publicznym rosną wolniej i są bardziej wystawione na ryzyko skokowych wzrostów oprocentowania.
Słaby efekt demograficzny
Znacznie większym obciążeniem dla finansów publicznych niż odsetki płacone od pandemicznych długów w następnych latach będą coroczne wydatki na sztandarowe programy rządu PiS. Wbrew zapowiedziom program 500+ nie doprowadził do skokowego wzrostu liczby urodzeń, a jego największymi beneficjentami są najbogatsze gospodarstwa domowe. Co roku państwo polskie wydaje na niego ponad 40 mld zł.