Opozycja głośno krytykuje ponowny wybór prof. Adama Glapińskiego na szefa banku centralnego, ale po cichu chyba się cieszy. Jego nazwisko, cokolwiek by prezes NBP mówił o swojej cudownej przemianie z gołębia w jastrzębia walki z inflacją, stało się wręcz synonimem jej skoku w Polsce. O jego odpowiedzialności za nadmierny wzrost cen przekonanych jest 31,3 proc. pytanych w majowym sondażu IBRiS dla „Rzeczpospolitej”.
Wyzwanie przed nowym starym prezesem NBP jest ogromne, bo inflacja przyspiesza. W kwietniu skoczyła do 12,4 proc., licząc rok do roku, z 11 proc. w marcu. Przerażenie budzi aż 4,4-proc. skok cen żywności – nie rok do roku, ale w ciągu zaledwie miesiąca. Jak piszą ekonomiści z ING BSK, to największy wzrost od dwóch dekad! W oczach wręcz drożeje mięso: drobiowie (+14,4 proc.) i wieprzowina (+12,1 proc.).
Ceny żywności mocno wpływają na nastroje społeczne, których nie poprawi też wzrost wydatków na utrzymanie mieszkania i energię. Licząc od grudnia, wzrost ten przekroczył już 10 proc., i to mimo obniżenia w lutym z 23 do 5 proc. VAT na prąd i do zera na gaz. Obniżka podatkowa miała się skończyć 31 lipca, ale pewnie zostanie przedłużona, skoro kontrakty na dostawę prądu w 2023 r. biją rekordy na Towarowej Giełdzie Energii. A to może oznaczać aż 50-proc. podwyżkę cen dla odbiorców indywidualnych.
Czytaj więcej
Inaczej niż w USA w Polsce inflacja nie minęła jeszcze szczytu. RPP będzie musiała dalej podnosić stopy procentowe, a to sprawi, że ostatnie odbicie cen obligacji skarbowych okaże się przejściowe.
Premier jak mantrę powtarza slogan o „putinflacji” i wojennych jej źródłach (zapominając o luźnej polityce fiskalnej swojego rządu). Ekonomiści przyznają, że ceny żywności i energii są poza zasięgiem krajowej polityki pieniężnej, niemniej to ona będzie się musiała zmagać z ryzykiem wejścia kraju w spiralę cenowo-płacową.