Twitter zablokował konto Trumpowi, argumentując to „ryzykiem podżegania do przemocy". Również Facebook rozszerzył zakaz korzystania z kont na FB i Instagramie przez ustępującego prezydenta.
Po zablokowaniu konta prezydenta akcje Twittera na amerykańskiej giełdzie straciły na wartości. Beneficjentami decyzji tej firmy okazały się za to konkurencyjne portale. Przykładem Parler, już wcześniej popularny wśród fanów Trumpa. Tu na scenę wkroczyli jednak inni giganci: Google i Apple. Usunęli aplikację Parler ze swoich sklepów po doniesieniach, że była m.in. platformą do planowania ataku na Kapitol. Działania gigantów sprawiają z kolei, że mniejsze, alternatywne serwisy starają się uniezależnić, inwestując we własne serwery.
Czy decyzja Twittera na dłuższą metę zaszkodzi tej i pozostałym globalnym firmom? Nie sądzę. Ale miejsca na rynku jest dużo i o mniejszych portalach pewnie będzie coraz głośniej. A na tym możemy zyskać, bo konkurencja przecież jest dobra. O ile gra czysto.
I tu dochodzimy do fundamentalnej dyskusji, która rozgorzała po decyzji Twittera. Na jednym biegunie mamy tych, którzy nazywają ją cenzurą i alarmują, że technologiczni giganci coraz mocniej wpływają na losy państw. A Parler urasta do rangi bojownika o wolność słowa. Z drugiej strony są ci, którzy podkreślają, że tam, gdzie pojawia się mowa nienawiści, trzeba działać szybko i radykalnie. I nie wolno mylić tego z wolnością słowa.
Potężnym wyzwaniem jest ujęcie tych wszystkich kwestii w legislacyjne ramy, by decyzje potężnych firm nie były uznaniowe, a jednocześnie, by były konsekwentne. Nie powinno mieć znaczenia, czy chodzi o przekaz lewicowy czy prawicowy. Nawoływanie do nienawiści i podżeganie do przemocy to zawsze zło.