Szczególnie niebezpiecznie może być, jeśli ktoś zamierza dłubać przy alkoholu, wykorzystując pandemiczne zamieszanie. Taka próba może zakończyć się sporymi kłopotami dla wielu stron.
Przypomnijmy choćby Whiskey Rebellion. Zagroziła ona istnieniu młodziutkiej amerykańskiej republiki. Rząd nałożył wówczas niewielki podatek na wyrabiany przez farmerów trunek. Uzyskane w ten sposób pieniądze miały pokryć długi zaciągnięte podczas wojny o niepodległość. Oczywiście rząd miał jak zwykle na celu dobro zwykłych obywateli, dlatego też nowa danina miała być „bardziej miarą dyscypliny społecznej niż przychodem skarbowym". Skąd my to znamy?
Podatek okazał się dotkliwy i wywołał bunt farmerów. Przeciwko rebeliantom wysłano wojsko. Ostatecznie rzecz niemalże rozeszła się po kościach; większość aresztowanych została uniewinniona. Władze zaś taktownie zapomniały o tarzaniu w pierzu i smole nadgorliwych poborców skarbowych.
Jeśli odrzucimy historyczne kostiumy, to podobna sytuacja może zdarzyć się u nas. Powszechne jest bowiem przekonanie, że rozmaite opłaty nakładane są w sposób chaotyczny, bez poszanowania zasad stanowienia dobrego prawa i całkowicie arbitralnie.
Ostatnio pojawiły się informacje, że nad branżą browarniczą wisi widmo kolejnej podwyżki podatków. Ktoś miał bowiem wpaść na genialny w swojej prostocie pomysł, by zrównać akcyzę nałożoną na wódkę i piwo. W ramach walki z niby-luką akcyzową budżet ma być zasilony strumieniem miliardów złotych, wyciągniętych z kieszeni polskich piwoszy.