Kevin Mytnick, najbardziej znany haker świata (używający pseudonimu Condor), zaczynał od zhakowania kasownika komunikacji miejskiej, dzięki czemu jeździł za darmo. Za włamania do korporacji czy instytucji państwowych wielokrotnie siedział w więzieniu i na kuracji odwykowej jak narkoman. Nigdy nie udowodniono mu korzyści osobistych (może poza transportem), dzięki czemu stał się bohaterem popkultury jako człowiek walczący z opresyjnym państwem i korporacjami. Podobnie jak Adrian Lamo, przez media określany jako „bezdomny haker", który spenetrował agencje rządowe oraz Microsoft. Dla adrenaliny i przyjemności robili to też Kevin Poulsen („Dark Dante"), który włamał się do systemu losującego w konkursie i wygrał porsche, i Brytyjczyk Garyn McKinnon („Solo"), który w latach 2000–2001 buszował po sieci NASA, szukając informacji o „obcych".
Ludzie ci imponowali odwagą, bo w wielu krajach, np. w USA, grożą za to kary więzienia idące w setki lat, ale i tak po wpadce najczęściej przechodzili na drugą stronę, zostając wziętymi ekspertami (np. Mytnick) czy dziennikarzami technologicznymi jak Poulsen. Jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku haker jawił się kimś w gruncie rzeczy pozytywnym – oczywiście nie dla policji i poszkodowanych instytucji – romantycznym, idealistycznym bohaterem. Nic dziwnego, że powstała cała masa filmów o hakerach ratujących ludzkość z „Matriksem" na czele.
Mamy jednak rok 2021. To już inny świat. Internet stał się miejscem brutalnej walki o informacje i pieniądze. Miejsce działających w pojedynkę lub w małych grupkach hakerów zajęły wielkie organizacje zajmujące się zarobkiem na wielką skalę i realizujące zlecenia rządowe. Pozyskują na przykład know-how związane ze szczepionkami na koronawirusa. Owi cyberprzestępcy (słowo „haker" odchodzi już do lamusa) mają do dyspozycji najnowsze technologie i nieograniczone finanse.
Miejsce dominujących w tym fachu Amerykanów zajęli Rosjanie, Chińczycy i Koreańczycy z północy. Nie mają skrupułów. Zajmują się szantażem, blokując komputery firm czy nawet zwykłych obywateli, inkasując okupy w utrudniających namierzenie bitcoinach.
Jednym z atrakcyjniejszych celów do ataków stała się Polska, która w ciągu 30 lat awansowała na mapie zamożności, lecz wciąż jest słabo cyberzabezpieczona. Do tego doszła pandemia ze zdalną pracą, która ułatwiła włamania do firm. Efekt? W statystykach polskiej policji przestępstw tego typu było w ubiegłym roku niemal 55 tys., o ponad połowę więcej niż cztery lata wcześniej. I to przy spadającej wykrywalności. A to tylko wierzchołek góry lodowej.