Ekonomia z definicji zajmuje się dobrami rzadkimi, czyli takimi, których jest mniej, niż chcielibyśmy zużyć. Dostępne na rynku dobra muszą być w jakiś sposób racjonowane, bo gdyby nie były, popyt natychmiast przewyższyłby podaż. Nic na to nie poradzimy, ludzki apetyt jest niemal nieskończony. Pozwalamy więc rynkowi ustalić cenę, która ogranicza nasze zakupy. I w ramach dostępnych środków staramy się wydać pieniądze tak, by osiągnąć jak największe zadowolenie, dokonując stale wyborów: czego kupujemy więcej, czego mniej.
Polityka gospodarcza to też stałe dokonywanie wyborów. Pandemia spowodowała, że przerażone rządy podjęły szybko decyzję o ograniczeniu mobilności ludzi, co wymagało zamknięcia dużej części gospodarki. Koszt takich działań był jednak niebywały: np. w Niemczech wytwarzana produkcja spadła w drugim kwartale 2020 r. aż o 10 proc., czyli o 80 mld euro. W normalnych warunkach tak gigantyczny spadek produkcji doprowadziłby do ogromnego wzrostu bezrobocia. Rząd niemiecki zdecydował jednak, że nie może do tego dopuścić, bojąc się zarówno utrwalenia się w ten sposób recesji (jak ludzie tracą pracę, to ograniczają wydatki), jak i wzrostu społecznej frustracji, która dałaby pożywkę partiom populistycznym (Niemcy dobrze wiedzą z własnej historii, czym to może grozić). Rząd postanowił więc wziąć ludzi na utrzymanie – innymi słowy, wypłacać im część, a w pewnych przypadkach nawet całą pensję. Skoro jednak firmy nie działały, to nie płaciły też podatków, więc dochody państwa spadły.
A zatem pieniądze na dodatkowe wydatki trzeba było pożyczyć (łącznie w roku 2020 około 130 mld euro). Ale pożyczyć takie pieniądze od ludzi, którzy bali się o swoje dochody, nie byłoby łatwo, więc większość rządowych obligacji musiał kupić Europejski Bank Centralny, zwiększając ilość pieniądza w całej strefie euro o ponad 2 bln euro (wzrost mierzony zwiększeniem sumy bilansowej banku centralnego).
No i mamy coś za coś: mimo potężnej recesji bezrobocie w Niemczech nie wzrosło, ale ceną za to był wielki wzrost zadłużenia publicznego i dodruk pieniędzy.
A jaką cenę przyjdzie za to zapłacić w przyszłości, np. w formie podwyższonej inflacji, dopiero zobaczymy.