Rekordu Bismarcka nie przebije, ale do drugiego w kolejności Helmuta Kohla brakuje jej tylko 73 dni – jeśli przeciągnie się tworzenie nowej koalicji, ma szanse go dogonić.
Mało kto już o tym pamięta, ale Angela Merkel przejmowała władzę w kraju, który wcale nie był tak silny i pewny swojej potęgi jak dziś. Niemcy straciły swój dawny rozmach i od lat były najwolniej rozwijającą się gospodarką grupy G-7 (a właściwie nie rozwijały się, tylko tkwiły w długotrwałej stagnacji). Francja, Włochy i Wielka Brytania dogoniły je pod względem PKB na głowę mieszkańca. Bezrobocie przekraczało 11 proc. Amerykanie i Brytyjczycy otwarcie śmiali się z przestarzałego niemieckiego modelu gospodarczego, z dużym udziałem staromodnego przemysłu. A nawet w Polsce modne stało się mówienie o Niemczech jako o upadłej potędze, zniszczonej przez rozbudowany socjal (kto nie wierzy, niech sięgnie po naszą prasę z tamtych czasów).
Kiedy dziś Angela Merkel szykuje się do wyprowadzki z gmachu przy ulicy Willego Brandta 1, kraj wygląda zupełnie inaczej. Niemcy znów są niekwestionowanym przywódcą Unii Europejskiej, który zdołał utrzymać jej jedność w czasach zaburzeń i kryzysów. Znów są jedną z najpotężniejszych gospodarek świata. Znów są przedmiotem podziwu i zazdrości rywali, których ponownie zostawiły daleko w tyle. Znów są wzorem tego, jak jednocześnie można utrzymywać wysoką konkurencyjność, niskie bezrobocie i zdrowe finanse. Gdyby nie zmęczenie długimi rządami Angela Merkel mogłaby pewnie być kanclerzem jeszcze przez wiele lat. Bo nic nie wskazuje na to, by Niemcy chcieli fundamentalnej zmiany jej polityki.
A jednak wraz z Angelą Merkel kończy się pewien etap historii. Kiedy żegnał się z urzędem jej mentor Helmut Kohl, mówiło się, że odchodzi ostatnie pokolenie, które pamięta wojnę i czuje brzemię odpowiedzialności, jakie z tego powodu spoczywa na Niemcach. Kiedy żegna się Angela Merkel, odchodzi ostatnie pokolenie, które dobrze pamięta czasy podziału kraju, a następnie niewiarygodnie trudnego zjednoczenia.
Angela Merkel urodziła się i spędziła młodość w komunistycznej, sterroryzowanej przez Stasi NRD. Obaj obecni liderzy dwóch największych partii, z których jeden zapewne zostanie kanclerzem, urodzili się i wychowali w demokratycznej RFN, a w chwili upadku muru berlińskiego mieli po 30 lat. Przywódcy pozostałych partii byli wtedy jeszcze dziećmi.