Założyciel holdingu Central Group, Zoltan Varga: Z rządem nie robię interesów

Założyciel holdingu Central Group, Zoltan Varga, przejmującego Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne mówi, że trudno robi się biznes w jego kraju – na Węgrzech. Jak mu się udało?

Publikacja: 20.09.2018 00:01

Założyciel holdingu Central Group, Zoltan Varga: Z rządem nie robię interesów

Foto: materiały prasowe

Widzę, że przyjechał pan dziś z plecakiem. Co pan w nim ma?

- Laptop, podręcznik, czasopismo, kolejne czasopismo i... jeszcze jedno czasopismo.

Któreś z nich jest wydawana przez pana firmę na Węgrzech?

- Nie. Jestem wielkim fanem "Economista", a tutaj mam ciekawą gazetę wydawaną przez młode osoby, w nakładzie tysiąca kopii tygodniowo. Dla porównania, moja firma jest jednym z największym wydawnictw na Węgrzech, wydającym tytuły w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy.

Czytałam, że w czasie studiów przyjeżdżał pan do Polski i sprzedawał różne rzeczy. Kim jest dziś Zoltan Varga?

- Myślę o sobie, jako o dojrzałym przedsiębiorcy, który nie zapomina, gdzie są jego korzenie i nie pozbywa się wieloletnich przyzwyczajeń. Mój ojciec był górnikiem, a mama nie miała żadnego wykształcenia i pracowała w niewielkiej fabryce. Wiem skąd się wziąłem i nie mam zamiaru się tego wypierać. Powiedziałbym, że mam misję: chciałbym zostawić po sobie coś dobrego dla ludzi i społeczeństwa. Nie jestem dobrym partnerem dla rządu: nie sprzymierzam się z żadnym stronnictwem politycznym i działam wyłącznie w sektorze prywatnym.

Z tego co pan mówi i ma wynikałoby, że na Węgrzech łatwo dziś robi się biznes prywatnym przedsiębiorcom.

- Nie, to nie jest łatwe.

To jak to się panu udało bez wsparcia państwa?

- Jestem twardym facetem. Poza tym niektórzy uważają, że jestem jak kot: chodzę własnymi ścieżkami i wierzę, że da się zarabiać pieniądze i odnieść sukces. Mam też zasadę: uważnie dobieram partnerów biznesowych. Przeznaczam dużo na cele charytatywne, ale nie robię biznesu z państwem, bo zbyt trudno jest znaleźć wspólną płaszczyznę. Wytoczyłem raz państwu proces za monopolizację usług e-parkingu. Drugim razem mieliśmy sprawę regulacyjną: planowaliśmy joint venture z RTL Klub ale węgierski Narodowy Urząd ds. Mediów i Komunikacji zakazał nam transakcji. Straciłem dużo pieniędzy, bo nie realizuję rozkazów rządu, ale nadal trochę mi zostało i jestem z tego dumny. Nota bene to dość niesprawiedliwe, że mimo zasięgu, który mają moje wydawnictwa, kampanie reklamowe realizowane w nich przez państwo stanowią blisko zero procent. Niespecjalnie mnie to martwi, bo jeśli rząd wydaje pieniądze, to zaraz prosi o przysługę. To mnie nie dotyczy i dzięki temu czuję się wolny.

Odżegnuje się pan od państwa, ale o ile wiem, duża część obecnego pana biznesu to efekt zmian w prawie dotyczących rynku mediów na Węgrzech przeprowadzonych przez rząd Orbana i transakcji, w której fińska grupa Sanoma sprzedała swoje wydawnictwa.

- Myślałem o takiej transakcji dużo wcześniej. Z moich obserwacji wynikało, że duże globalne koncerny cyklicznie sprzedają swoje przedsiębiorstwa zarządzającym, gdy nadchodzi spowolnienie, aby potem je ponownie odzyskują. Dobrze jest być partnerem dla międzynarodowych firm. Gdy sprzedają – działasz na własne ryzyko, ale gdy kupują – zarabiasz odsprzedając im firmy po dobrej cenie. Ten sposób myślenia sprawił, że kupiłem firmę zarządzającą długiem od HSBC i fabrykę lodów od Eismenna, przedsiębiorstwo od Office Depot i wydawnictwa od Sanomy.

Sprzedający mieli za każdym razem kilka ofert?

- Zawsze.

Jak zarobił pan pierwsze duże pieniądze?

- Na akcjach giełdowej firmy nieruchomościowej BIF. Byłem jej trzecim co do wielkości akcjonariuszem z kilkunastoprocentowym pakietem. Obawiałem się nadchodzącego kryzysu i postanowiłem wyjść z tej spółki na początku 2008 roku.

Miał pan szczęście.

- Nie, to nie było szczęście. Pierwszym funduszem, który założyłem był fundusz restrukturyzacyjny, który inwestował potem w firmy dotknięte kryzysem 2008 roku.

Więc to była kalkulacja?

- Czysta kalkulacja. Obserwowałem to co dzieje się z rynkiem w USA i kredytami subprime (hipotecznymi o słabej jakości zabezpieczeń – red.). Wiedziałem, że ze światem dzieje się coś złego. Nie spodziewałem się, że kryzys będzie tak poważny, ale wiedziałem, że rynek jest przewartościowany.

Podzielił się pan tą wiedzą z kimś wtedy?

- Z moimi inwestorami. W ten sposób zgromadziłem kapitał.

Był pan wcześniej związany z giełdą w Budapeszcie.

- Zacząłem karierę na budapeszteńskiej giełdzie w 1990 roku. Pracowałem tam rok, a potem dołączyłem do Credit Suisse. Spędziłem dwa lata w Londynie, handlując także akcjami polskich firm: Żywca, Warty, Polfy Kutno. Potem przeniosłem się do Budapesztu i rozstałem się z Credit Suisse w 2001 roku...

Gdy pękła internetowa bańka...

- Tak, wtedy międzynarodowe firmy inwestycyjne zamykały biura na niektórych rynkach. Chciałem przejąć biuro na Węgrzech, a potem razem z moim amerykańskim kolegą starałem się o licencję biura maklerskiego w Polsce i planowałem przeprowadzkę tutaj wraz z rodziną. Niestety przegrałem wtedy z BZ WBK.

Czuje się pan nadal brokerem?

- Już nie, ale jestem aktywnym inwestorem. Codziennie coś sprzedaję, albo kupuję.

Pana zdaniem hossa się kończy i jesteśmy na skraju kryzysu?

- Zmienność rynku jest bardzo duża i stałem się racjonalnym kupującym. Nie kupuję firm po 12x EBITDA. Ale też nie jestem w 100 procentach pewny, że stoimy właśnie nad przepaścią.

Zarabianie było trudniejsze, czy łatwiejsze 20 lat temu?

- Dużo łatwiejsze. Dziś konkurencja jest dużo większa, świat się otworzył, zmienił się przepływ informacji. Mam na myśli to, że gdy możesz mieć monopol na informację łatwiej jest o zyski. W dzisiejszych czasach zdobycie takiego monopolu jest bardzo trudne. Każdy może mieć dostęp do pewnych podstawowych danych i analiz. Kiedyś była to rzadkość.

Z drugiej strony żyjemy w świecie nieprawdziwych informacji, tzw. fake news.

- Zdarzało się, że dałem się im zwieść. Moim zdaniem trzeba mieć twarde przekonanie, w co można wierzyć, a do tego potrzeba doświadczenia i wyczucia.

Czy biznes wydawniczy to dziś największa część pana portfela?

- Pod względem przepływów gotówkowych – tak. Jestem też obecny na rynku chemicznym, HoReCa, zarządzania treścią i infrastrukturą kablową, głównie na Węgrzech. Ale jestem też udziałowcem lokalnych linii lotniczych: południowoamerykańskieji dominikańskiej.

Próbuje pan powtórzyć sukces Wizzaira, którego był pan akcjonariuszem?

- Myślę, że tego sukcesu nie da się powtórzyć, ale dużo się nauczyłem i łatwiej mi podejmować decyzje w tym segmencie.

Dlaczego chce pan kupić Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne?

- Interesują mnie wydawnictwa drukowane (ale nie dzienniki) i internet oraz synergie, jakie można uzyskać łącząc je. Uważam też, że WSiP to świetna marka edukacyjna z tradycjami, ale może być też silna na rynku szkół językowych. Chcemy wykorzystać brand, bazę danych, aby wejść silniej w obszar cyfrowy, korzystając także z doświadczeń i pomysłów, jakie mamy w wydawnictwach na Węgrzech. Do pewnego stopnia można powiedzieć, że chciałbym powtórzyć to, co zrobiła kiedyś w regionie Sanoma.

Ile lat pan potrzebuje aby zbudować Sanoma Bis?

- Prawdopodobnie 3-5 lat.

Węgry, Polska...

- Czechy i Słowacja. Sprawdzamy jakie są możliwości w tych krajach. Na Słowacji – aktywnie, prowadzimy rozmowy. W Czechach – jeszcze nie. Wybierając rynek bierzemy pod uwagę kilka wskaźników: wydatki na usługi cyfrowe per capita i dochód rozporządzalny. W Polsce ten pierwszy jest na tyle duży, że może wesprzeć dalszy rozwój biznesu.

Czy firmy w poszczególnych krajach mają ze sobą współpracować?

- Zdecydowanie tak. Inwestujemy na Węgrzech w produkty cyfrowe, które z czasem mogą zostać wprowadzone także w kolejnych państwach.

A jaki jest budżet inwestycyjny na Polskę?

- Dopiero zaczynam budować pozycję na polskim rynku mediów. Siedzimy na gotówce, mamy bardzo dobre kontakty z bankami. Stać nas więc na transakcje rzędu nawet kilkuset milionów euro – w przypadku większych przejęć, ale mogą zdarzyć się też mniejsze.

Będzie pan ingerować w linię programową WSiP?

- Nie zamierzam. Nie czuje się do tego upoważniony, nie znam polskiej historii. Uważam, że wydawnictwo ma świetny zespół.

Ma pan dzieci?

- Troje.

Chcą robić to, co pan?

- Może za 15 lat do mnie dołączą, ale dziś mają po kilkanaście lat i prowadzą zupełnie inne życie niż ja. Jednak staram się mieć na uwadze, że będę zarządzać moimi inwestycjami przez 20-30 lat, a potem im je przekażę.

Niektórzy polscy miliarderzy także mają podobną wizję, ale bywa trudna w realizacji. Jeśli nie zechcą, co pan co zrobi?

- Zatrudnimy profesjonalistów, aby zarządzali grupą.

WSiP był kiedyś giełdową spółką. Może wrócić kiedyś na rynek?

- Istnieje plan, aby upublicznić Central Group w ciągu 5 lat. Byłby to najprawdopodobniej dual-listing: w Warszawie i Budapeszcie, albo Luksemburgu. Zanim to się stanie, musimy urosnąć. Małymi firmami nikt się nie interesuje, a debiut dla debiutu to nie mój styl.

Jaka jest dziś skala firm z pana portfela?

- Ich łączne przychody to około 280 mln euro, EBITDA nie zdradzamy.

Spodziewa się pan zgody UOKIK na zakup WSiP?

- Nie mam żadnych aktywów na wydawniczym rynku w Polsce, więc myślę, że to będzie formalność. Spodziewałbym się decyzji w ostatnim tygodniu września. Cztery tygodnie potem sfinalizujemy transakcję. To dla nas właściwie wejście na polski rynek. Jeśli coś jeszcze będzie na sprzedaż – będziemy gotowi do rozmów. Nie spieszy mi się.

CV

Zoltan Varga, węgierski przedsiębiorca i inwestor. Absolwent ekonomii Uniwersytetu w Pecs. Karierę zaczynał na Giełdzie Papierów Wartościowych w Budapeszcie w latach 90. 10 lat (1991-2001) pracował dla Credit Suisse First Boston. W 2004 roku był współzałożycielem firmy faktoringowej Central Group, która z czasem zaczęła działać jako holding. Miała m.in. akcje linii lotniczych WizzAir, ma udziały w Premium Mobile. Najważniejszym elementem portfela Vargi jest dziś grupa Central Mediacsoport, wydająca na Węgrzech czasopisma kolorowe, takie jak „Marie Claire". Ważnym elementem portfela są nieruchomości.

Widzę, że przyjechał pan dziś z plecakiem. Co pan w nim ma?

- Laptop, podręcznik, czasopismo, kolejne czasopismo i... jeszcze jedno czasopismo.

Pozostało 99% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację