Polski rząd pod naciskami Brukseli niezbędne zmiany przygotowuje. Wyboru nie mamy, w przeciwnym razie grożą kary liczone w milionach euro za blokowanie swobodnego przepływy towarów pomiędzy krajami Unii. Takie pojazdy będą zapewne jednymi z tańszymi na naszym rynku, ale wątpliwe, czy jednymi z najbezpieczniejszych.
Polscy kierowcy od lat ściągają używane samochody z Niemiec czy Holandii. Z ok. 700 tys. aut osobowych, które co roku pojawiają się na naszych drogach, zaledwie ok. 270 tys. to samochody nowe. Prawie drugie tyle to pojazdy starsze niż 10 lat, które nie spełniają najnowszych norm ekologicznych. Rozwiązaniem mogłoby być wprowadzenie specjalnego podatku ekologicznego, który właściciel musiałby zapłacić wraz z rejestracją samochodu, w wysokości uzależnionej od poziomu emisji CO2. Nad takim rozwiązaniem pracował swego czasu polski rząd, szybko się z nich jednak pod naciskiem m.in. opinii publicznej i lobbystów – wycofał.
Jeszcze pięć–sześć lat temu mieliśmy zalew tanich samochodów zza zachodniej granicy, teraz tańsze są pojazdy kupowane na Wyspach. Od takich samych modeli dostępnych na polskim rynku są dwukrotnie, czasem czterokrotnie tańsze. Trzeba jednak, jako że w Anglii obowiązuje ruch lewostronny, wydać kolejne kilka tysięcy złotych na dostosowanie pojazdów do poruszania się po polskich drogach, co obejmuje np. zmianę świateł, lusterek, a przede wszystkim przełożenie kierownicy i pedałów z prawej strony na lewą. I właśnie o to przekładanie kierownicy, co jest operacją najdroższą, kwestia się rozbija. Jako kierowca nie wsiadłabym do samochodu z kierownica „po złej stronie", m.in. z uwagi na ograniczoną widoczność na rondzie czy przy wyprzedzaniu. Z drugiej strony wraz z wejściem do UE zobowiązaliśmy się do przestrzegania przepisów wspólnotowych. Wychodzi na to, że każdy będzie musiał sam zdecydować: tańszy samochód czy bardziej bezpieczny.