Pomimo sprzeciwu Polski i innych państw Europy Środkowo-Wschodniej plany budowy na dnie Bałtyku nowego gazociągu nabierają kształtu. Komisja Europejska wydaje się rozpatrywać przedsięwzięcie w kategoriach czysto biznesowych. Ale nowa nitka rurociągu będzie wpływać zarówno na bezpieczeństwo energetyczne Europy, jak i na konkurencję na rynku energetycznym, o ochronie środowiska i klimatu już nie wspominając.
W październiku Komisja wyraziła zgodę na zwiększenie przepustowości gazociągu OPAL – lądowej odnogi Nord Stream 1, ułatwiając Gazpromowi większy dostęp do rynku europejskiego i utrwalając zależność Unii od rosyjskiego gazu. Polski rząd słusznie zaskarżył do Trybunału Sprawiedliwości UE tę decyzję Komisji (Trybunał zdecydował, że do czasu rozpatrzenia skargi polskiej spółki decyzja KE nie powinna zostać wykonana – red.).
Fałszywe argumenty ekologiczne
Mimo że Nord Stream 2 ma przebiegać m.in. przez Rezerwat Kurgalski, co wiązałoby się ze złamaniem umów międzynarodowych dotyczących ochrony środowiska, Rosjanie uzasadniają sens inwestycji m.in. argumentami ekologicznymi. Wiceprzewodniczący rady dyrektorów Gazpromu Aleksiej Miller stwierdził, że Nord Stream 2 przyczyni się do obniżenia emisji dwutlenku węgla. Jak to możliwe?
Gazociąg będzie miał zdolność dostarczania do Europy 55 mld m sześc. gazu rocznie. Według Millera taka ilość gazu wystarczy do wyprodukowania porównywalnej ilości energii elektrycznej co 225 bloków węglowych o mocy 400 MW (czyli mniej więcej o mocy podkrakowskiej elektrowni Skawina). Otóż gaz emituje około dwukrotnie mniej CO2 niż węgiel, stąd korzyść dla klimatu jest oczywista – taka jest argumentacja. Trudno jednak o bardziej przewrotną propagandę.
Wiceszef rady dyrektorów Gazpromu zapomniał dodać, że spalenie 55 mld m sześc. gazu rocznie oznacza emisję dwutlenku węgla na poziomie 106 mln ton. To mniej więcej tyle, ile wynosi roczna emisja gazów cieplarnianych w Czechach albo jedna trzecia emisji w Polsce (emitujemy we wszystkich sektorach 300 mln ton CO2 rocznie).