Obaj twórcy firmujący spektakl Opery Wrocławskiej są jak bohaterowie oryginalnego „Czarodziejskiego fletu”: władająca krainą mroku Królowa Nocy i Sarastro, w którego krainie panuje powszechna szczęśliwość. Markowi Krajewskiemu sławę przyniosły powieści rozgrywające się w mrocznych zaułkach dawnego Breslau, gdzie czai się występek. Mozart zaś mimo licznych perypetii życiowych nie tracił optymizmu. Potrafił bawić publiczność, czego przykładem jest i „Czarodziejski flet”.
Według statystyków to jedna najczęściej wystawianych oper na świecie (po „Traviacie” i „Carmen”). Jej fenomen polega na tym, że może być spektaklem dla dzieci i dla bardzo poważnych dorosłych, pragnących rozwikłać filozoficzne meandry dzieła Mozarta.
Czytaj więcej
Marek Krajewski wprowadził Mozarta w mroczny świat zbrodni w niemieckim Wrocławiu. Premiera „Czarodziejskiego fletu w Breslau” już w niedzielę.
Popularność tej opery kusi inscenizatorów do jej uaktualniania. Był więc „Czarodziejski flet” rozgrywający się w szpitalu lub w szkole. Głośna stała się inscenizacja wielkiego Romea Castelucciego, w której między muzycznymi numerami opowiadali o swoich przeżyciach ludzie niewidomi (świat Królowej Nocy) i ofiary poparzeń (świat Sarastra).
Pomysł, by „Czarodziejski flet” wystawić z nowymi tekstami, nie jest więc oryginalny. Jego nowatorstwo polega natomiast na tym, co zrobił Marek Krajewski. Wprowadził muzykę Mozarta w środek intrygi kryminalnej rozgrywającej się w w latach 20. XX wieku w Breslau.