W Operze Leśnej trwają ostatnie prace przed sobotnią premierą „Latającego Holendra”. Odkryto nieużywany kanał orkiestrowy, zdemontowano znaną z festiwali piosenek scenę, odsłaniając drewnianą podłogę, mającą znaczenie dla akustyki. A dekoracje zaprojektowane przez Borisa Kudličkę zamieniły obiekt w okręt wędrującego po morzach Holendra tułacza.
– Chcemy maksymalnie wykorzystać brylantową, jak kiedyś mawiano, akustykę tego miejsca i jego niepowtarzalną atmosferę po zmroku. Opera Leśna z tego słynęła i do II wojny światowej przyciągała widzów z całej Europy – mówi Tomasz Konieczny, pomysłodawca i dyr. artystyczny Baltic Opera Festival. – Nie wiemy, czy uda się odtworzyć to w pełni, obiekt przeszedł przez lata wiele zmian, ale z nagłośnienia będziemy korzystać w ograniczonym zakresie.
Czytaj więcej
„Cardillac” Mariusza Trelińskiego to spektakl, w którym reżyser bardziej eksponuje swoje wizje niż sam utwór.
Pięć lat starań
Po 1989 roku podejmowano kilka prób reaktywowania słynnych festiwali, dzięki którym Sopot zyskał w Europie miano Bayreuth Północy. Starania te kończyły się szybko z powodu niemożności zebrania funduszy i społecznej niechęci do wznowienia imprezy, która służyła promocji niemieckiej kultury, a zwłaszcza Richarda Wagnera. Dopiero Tomasz Konieczny po pięciu latach zdołał przekonać do swojego pomysłu Operę Bałtycką, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Narodowe Centrum Kultury, a także władze Sopotu.
Pozycja, jaką Tomasz Konieczny ma w operowym świecie, ułatwiła też pozyskanie wybitnych artystów, legendarnego dyrygenta niemieckiego, 84-letniego Marka Janowskiego, który nagrał wszystkie najważniejsze opery Richarda Wagnera, w tym dwukrotnie cały „Pierścień Nibelunga”. Jego zgodę na udział w sopockim festiwalu Tomasz Konieczny postrzega jednak inaczej: – Marek Janowski zgodził się przyjechać, ponieważ ma świadomość przedwojennej historii tego miejsca i dawnej renomy Opery Leśnej. Bardzo wielu ludzi na Zachodzie wie, czym była ona w pierwszej połowie XX wieku, to my mało o tym pamiętamy.