W jaki sposób dowiedziała się pani o swojej chorobie?
W czasie kąpieli wyczułam guz w piersi. Celowo mówię guz, a nie zdrobniale - guzek, ponieważ od razu był dużego kalibru. Nie panikowałam jednak, ponieważ byłam świeżo po USG piersi, które zrobiłam półtora miesiąca wcześniej, a wynik był prawidłowy. Nie brałam pod uwagę, że może to być nowotwór. W ciągu 2 tygodni zrobiłam USG. Radiolog stwierdził guz i powiększone węzły chłonne, zlecił też dalsze badania. Co ciekawe, mammografia zrobiona prywatnie, dalej nic nie wykazała.
Czytaj więcej
Rak nie przestraszył się Covid-19, ale liczba chorych, które zgłosiły się była nieco mniejsza. Skutki epidemii obserwujemy do dziś – chore są w bardziej zaawansowanym stadium choroby – mówi dr n. med. Katarzyna Pogoda, z Kliniki Nowotworów Piersi i Chirurgii Rekonstrukcyjnej. W Narodowym Instytucie Onkologii im. Marii Skłodowskiej – Curie, Państwowy Instytut Badawczy.
Do jakiego lekarza pani się udała na początku? Jak dalej potoczyła się cała ścieżka diagnostyki?
Z podejrzanym USG udałam się do onkologa w prywatnej placówce, bo wydawało mi się, że tak będzie szybciej - i to był mój pierwszy błąd. Prywatna służba zdrowia jest fajna jak leczymy katar, z poważną chorobą trzeba od razu iść do specjalistycznego, państwowego szpitala. Lekarz, który mnie przyjął pracował w jednym z warszawskich szpitali i tam mnie odesłał w celu zrobienia biopsji. Niestety, z powodu wakacji i chorób wśród personelu, w szpitalu nie było lekarza, który mógłby wykonać badanie, czekałam długie dwa tygodnie najpierw na badanie, a potem kolejne dwa - na wynik. W międzyczasie dojrzałam do zmiany szpitala, przeniosłam się do Instytutu (Narodowy Instytut Onkologii w Warszawie), gdzie okazało się, że pojawił się drugi guz w tej samej piersi i znów diagnostyka i oczekiwanie na wynik. Ostatecznie leczenie rozpoczęłam po prawie dwóch miesiącach od momentu, kiedy wyczułam zmianę w piersi.