To właśnie Busta Rhymes namawiał polskich fanów do celebrowania półwiecza rapu, mocnymi wstrząśnięciami butelki szampana doprowadzając go do eksplozji ponad głowami fanów.
50 Cent i Nowy Jork
W tym roku gościliśmy naprawdę wielkie produkcje, w tym spektakularną stadionową Beyonce, ale w formule halowego show 50 Cent nie ma prawa mieć kompleksów. Wspierało go kilkanaście różnych wielkości ekranów, pulsujących barwami i nasyconych obrazami Nowego Jorku, jak show rapera przebojami.
Wprost na fanów mknęły wagony metra puszczone po estakadach, zaś moc hitów również mało ich nie rozjechała. Pod wiaduktem subwaya rozstawił się pełnowymiarowy zespół z perkusistą i świetnym gitarzystą. Widzieliśmy Nowy Jork z górującym ponad nami Brooklyn Bridge, a 50 Cent wspierany przez dwóch hypemanów zaprosił nas też na Queens Plaza Station. Do dzielnicy dzieciństwa, gdzie zamordowano jego matkę (za długi w narkobiznesie płaci się śmiercią) i gdzie sam w wieku dwunastu lat stawiał pierwsze kroki w brudnym biznesie. Przyłapany w szkole przez wykrywacz metalu za wznoszenie broni.
Czytaj więcej
Taylor Swift nie tylko, według Bloomberga, zyskała status miliarderki, ale wznowiła też własną wersję przełomowego albumu „1989”, do którego utraciła wcześniej prawa.
To właśnie po czasie spędzonym w zakładzie karnym, przyjął pseudonim 50 Cent, zapożyczony od przestępcy Kelvina Martina, który żył według motto: „Get Rich Or Die Tryin” („Wzbogać się lub zgiń próbując”). Teraz zaś jest idolem również polskiej młodzieży i występuje jako klasyk rapu, ale też ambasador Nowego Jorku, czego wyrazem był długi musicalowy cytat z „New York, New York” Franka Sinatry.