Dwa oblicza ekscentrycznego Ivo Pogorelicia

Ten chorwacki pianista sam napędzał swoją zawrotną karierę prowokacyjnymi wypowiedziami i wizerunkiem rajskiego ptaka. Na jego koncerty przychodzili zarówno starzy, jak i młodzi, a jego płyty były bestsellerami. 20 października kończy 65 lat. I wciąż ma rzesze wielbicieli.

Publikacja: 19.10.2023 21:00

22-letni Ivo Pogorelić podczas X Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina. War

22-letni Ivo Pogorelić podczas X Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina. Warszawa, październik 1980 r.

Foto: Henryk Rosiak/PAP

W nazwisku „Pogorelić” można odnaleźć słowo „płomień”, ale też „pogorzelisko”. Dla jednych w słynnym Chorwacie świeci płomień geniusza, dla innych to, do czego się dotyka, zamienia w pogorzelisko.

W 1980 r. 22-letni Ivo Pogorelić, gdy wszedł na scenę Filharmonii Narodowej w Warszawie, uczestnikom i obserwatorom Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego wydawał się przybyszem z innego świata. W przeciwieństwie do „umundurowanych” i spoconych z emocji uczestników wyglądał niczym gwiazda rocka. Burza włosów, zamiast marynarki i krawata – luźna biała koszula z aksamitką. Pokazał, że nie jest zwykłym wykonawcą, lecz interpretatorem; świetnie budował dramaturgię swego występu, m.in. za sprawą demonicznej gry dłońmi wykrzywionymi niczym szpony Draculi. Miał swoje tempo, swoje poczucie czasu. Łamał wszelkie możliwe konwencje i schematy. Podczas jego koncertów młodzież szturmowała gmach Filharmonii, choć wcześniej raczej omijała go szerokim łukiem.

Czytaj więcej

Konkurs Chopinowski. Rewolucje niemile widziane

Interpretacja słynnego „Marsza żałobnego” Chopina w wykonaniu Pogorelicia przeszła do legendy. Artysta zagrał pierwszą część utworu w tempie o wiele szybszym niż robią to inni. Pisano wówczas, że „tylko tak wybitna wrażliwość estetyczna jak on pozwala tak dalece oddać ból i otępienie, jakich doświadczamy po śmierci najbliższych”.

To, że starał się pokazać swojego „osobistego Chopina”, miało pewne konsekwencje. Szacowne jury przecierało oczy i uszy ze zdumienia. Większość odebrała występy Iva jako ekstrawagancję, a wręcz prowokację, i postanowiła nie dopuścić go do finału. Przeciwnego zdania była słynna Martha Argerich, która młodego Chorwata okrzyknęła geniuszem, decyzję jury uznała za wyrządzającą krzywdę młodemu pianiście i na znak protestu opuściła grono jurorów.

Ivo nie krył rozgoryczenia, opinię o niedopuszczeniu go do finału przyjął ostentacyjnie, żując gumę i robiąc z niej wielki balon. Przeciwnicy uznali to za gest lekceważący, potwierdzający tylko jego niedojrzałość oraz opinię, że jego udział w konkursie był pomyłką. Prawda była nieco inna. Naburmuszony młody Jugosłowianin (w 1980 r. tak określano jego narodowość), przystępując do Konkursu Chopinowskiego, mógł mieć poczucie, że „idzie po swoje”, bo miał już za sobą kilka wygranych konkursów pianistycznych na świecie.

Cudowne dziecko

Ivo Pogorelić, nim w 1980 r. pojawił się w Warszawie, zdobył już pierwsze nagrody na międzynarodowym konkursie pianistycznym w Terni oraz konkursie w Montrealu. Rodzice bardzo szybko zaczęli go traktować jak cudowne dziecko. Na YouTubie można odnaleźć film, w którym jako rezolutny dziewięciolatek siedzi za fortepianem i opowiada o pracowitym dzieciństwie i codziennych ćwiczeniach, które w naturalny sposób wpisane są w jego życie. Ćwicząc przy fortepianie, wygląda jak mały Mozart, z każdą minutą dążący do perfekcji. Rówieśnicy, prawdopodobnie także ze szkoły muzycznej, patrzą na niego z podziwem. Oglądając ten dokument, zwróciłem uwagę, że mały Ivo opowiada krótko i konkretnie, jak dorosły.

W reportażu słyszymy też wspomnienie jednej z pracowniczek telewizji belgradzkiej, która dobrze pamięta, jak w pierwszej połowie lat 60. ubiegłego wieku pewna melomanka przyszła do studia z uroczym kilkuletnim synem, prosząc: „Pokażcie go w telewizji, on będzie kiedyś wielkim artystą”. Pani miała na nazwisko Pogorelić, a tym chłopcem był oczywiście Ivo. Telewizja chętnie spełniła prośbę mamy, malec zyskał sympatię widzów, a światło kamer nie wywołało w nim stresu.

Reportaż bardzo szczegółowo opisuje poszczególne etapy dziecięco-młodzieżowej kariery. Wspomina, że pierwszy z szeregu znaczących sukcesów Ivo odniósł już w połowie lat 70. W 1975 r. zwyciężył w państwowym konkursie w Zagrzebiu, a zaraz potem nastąpiło nagranie jego pierwszego LP dla wytwórni Jugoton. Wykonywał wtedy utwory m.in. Debussy’ego, Prokofjewa i Kelemena. Zintensyfikował swoją działalność koncertową trzy lata później, kiedy jako 20-letni solista odbył dwumiesięczne tournée po USA z Orkiestrą Festiwalową w Dubrowniku. Zaledwie kilka miesięcy później osiągnął międzynarodowy sukces, wygrywając Konkurs Pianistyczny im. Alessandro Casagrande w Terni. To zwycięstwo zaowocowało całą serią koncertów we włoskich ośrodkach muzycznych, takich jak Neapol i Mediolan, na festiwalu w Spoleto i wielu innych.

Czytaj więcej

Ivo Pogorelić. Dawny buntownik, a dzisiaj klasyk

Zainteresowanie światowej publiczności muzycznej przyciągnął w 1980 r. jako laureat prestiżowego XIV Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego w Montrealu.

Urodził się w rodzinie o tradycjach muzycznych, matki Serbki i ojca Chorwata – złośliwi twierdzą, że wpływ na wyraziste podkreślanie przez Ivo linii basów w interpretacji niektórych utworów miał fakt, że był dzieckiem kontrabasisty). Rodzice od początku bardzo dbali o rozwój jego talentu. Dwa lata po wspomnianym solowym debiucie koncertowym 12-letni Ivo przeniósł się z rodzinnego Belgradu do Moskwy, gdzie spędził kolejnych dziesięć lat, uczęszczając najpierw do Centralnej Specjalnej Szkoły Muzycznej przy Konserwatorium P.I. Czajkowskiego. Potem w latach 1975–1980 studiował w Konserwatorium Moskiewskim. Tu znaczącym wydarzeniem na jego artystycznej drodze było spotkanie z wybitną gruzińską pianistką i pedagogiem Alizą Kezeradze, z którą w 1976 r. rozpoczął intensywną i owocną współpracę zawodową.

Ivo i Son

Ostatni będą pierwszymi – ta maksyma przypomniała mi się podczas zakończonego niedawno festiwalu „Chopin i jego Europa”, który zainaugurował właśnie Ivo Pogorelić, określany konsekwentnie jako jeden z najbardziej ekscentrycznych pianistów świata. Bo to jego przegrana, a nie wygrana Wietnamczyka Dang Thai Sona w 1980 r. przeszła do historii Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego.

Dang Thai Son uchodzi za najskromniejszego pianistę na świecie. A przecież występuje w najbardziej renomowanych salach, zbiera świetne recenzje, jest cenionym pedagogiem. Ma jednak poczucie, że sławą nigdy nie dorówna Pogoreliciowi. Kiedy rozmawiałem z nim po latach o konkursie Chopinowskim w 1980 r., Son patrzył na mnie z uśmiechem: „Formalnie byłem zwycięzcą, ale przecież najbardziej liczył się największy przegrany, czyli Ivo”.

Co ciekawe, obaj spotykali się już podczas studiów w Moskwie. Co więcej – obaj studiowali na tym samym roku, mieszkali w tym samym akademiku i na tym samym piętrze, choć przybyli z innych światów.

Gdy pytam o Pogorelicia, Dang Thai Son mówi: „Jeszcze w czasach szkolnych przekonałem się, że kruchy i bardzo delikatny Ivo miał tak naprawdę dwa oblicza. Dla bliskich był cudowny, przyjacielski, bardzo ciepły i emocjonalny. Dla pozostałych zakładał maskę. Wtedy stawał się ekstrawagancki, czasem wręcz cyniczny. Dla mnie był jedną z wielu ofiar systemu komunistycznego w Rosji. Systemu, z którym zetknął się już w wieku siedmiu lat, gdy rodzice wysłali go jako cudowne dziecko na naukę do Moskwy. A dla siedmiolatka musiało to być wejście w zupełnie inny świat. Szybko przekonał się, ile strachu, kłamstwa i pogardy jest w tym systemie i jedynym ratunkiem stało się nakładanie masek. Pogorelić to wielki artysta i bardzo złożona osobowość. Łatwo usłyszeć to w jego muzyce. Można się schować za maską i ukryć przed lustrem, ale w sztuce nie można kłamać, jeśli się jest prawdziwym artystą”.

Pytany, czy z perspektywy czasu przegrana Pogorelicia pomogła, czy raczej zaszkodziła jego karierze, Dang Thai Son mówił: „Nie mogę powiedzieć, że go pokonałem, bo z roku na rok jego sława rosła i dziś jest jednym z najpopularniejszych artystów na świecie”. A mówiąc o sobie, dodał: „Tego, że dojdę do finału, w ogóle nie brałem pod uwagę. Jestem urodzonym sceptykiem i byłem przekonany, że odpadnę już po pierwszym etapie. Zwycięstwo mnie zaskoczyło i oszołomiło. Miałem chyba najskromniejszy życiorys artystyczny spośród uczestników: podałem po prostu miejsce i datę urodzenia, narodowość oraz fakt odbycia studiów w Konserwatorium Moskiewskim. Oprócz tego żadnego doświadczenia estradowego, żadnych koncertów z orkiestrą. Nie brałem też udziału – jak inni – w konkursach”.

To, że obaj przybyli z dwóch różnych światów, uświadomiła mi pracująca w latach 80. w „Expressie Wieczornym” Zuzanna Csató, która wspomina, jak spotkała Dang Thai Sona przed finałem konkursu Chopinowskiego. Ponoć zestresowany czekał na próbę, bo pierwszy raz z życiu miał grać z orkiestrą. Przyznał, że czuł się jak przed pierwszym przesłuchaniem w szkole w Hanoi. Miał wtedy siedem lat i prawdziwy instrument był dla niego czymś nierealnym. W czasie wojny wietnamskiej (urodził się już po wybuchu) ukrywali się z matką w jakiejś ziemiance. Tam mama rysowała na ziemi klawiaturę i dawała mu pierwsze lekcje. Konkurs Chopinowski był pierwszym, w jakim uczestniczył, miał wrażenie, że jest na nim „egzotyczną ciekawostką” jako pierwszy w jego historii Wietnamczyk. Zwycięstwo w konkursie, podobnie jak wręczenie mu dwumetrowego kryształowego pucharu, wywołało w nim duży stres.

Ivo opuszczał Warszawę w atmosferze skandalu. Entuzjaści jego występów w niedopuszczeniu go do finału wietrzyli spisek polityczny. Pojawiły się sugestie, zwłaszcza w prasie zachodniej, że były wyraźne naciski Moskwy, która, widząc, że Pogorelić idzie jak burza, nie bardzo chciała pozwolić na zwycięstwo młodego Jugosłowianina, a więc przedstawiciela państwa, które w bloku sowieckim wywalczyło sobie największą autonomię. Czy w grę Pogorelicia wdarła się polityka? On bardzo w to wierzy.

Dorota Szwarcman w swoim autorskim blogu „Co w duszy gra”, wspominając po latach tamten występ ekscentrycznego Jugosłowianina, nie ukrywa, że Pogorelić robił wrażenie. Dodaje jednak: „Tak prawdę mówiąc, to ja się temu ówczesnemu jury nie dziwię – jego wykonania czasami po prostu nie były wykonaniami Chopina. O »Mazurkach« nie miał zielonego pojęcia i uczynił z nich jakieś dziwne miniatury. Wiele też, jak słyszymy w nagraniach, było obsuwek i „dawania po sąsiadach”, jak mówią muzycy – a tego żadne konserwatywne z natury jury nie lubi. Ale przecież »Preludia« czy »Etiudy« robiły wrażenie, »Ballada« czy »Scherzo« były trochę dziwne, ale też niesamowite, a już zupełnie wstrząsająca była »Sonata b-moll« – i demoniczna część I, i »Marsz żałobny« z wichrem cmentarnym finału”.

Czytaj więcej

Nie jestem pogromcą Pogorelicia

„Ciekawe, czy Pogorelić zrobiłby taką karierę, gdyby nie ten skandal – zastanawia się krytyczka muzyczna „Polityki” – życie artystyczno-estradowe kocha skandale i nimi się żywi. W gruncie rzeczy, mógłby być wdzięczny jury konkursu Chopinowskiego, bo stworzyło mu legendę. Przez wiele lat pianista, obrażony, nie przyjeżdżał do Warszawy, choć publiczność tutejsza go kochała – i to też wydawało się częścią tej legendy”.

Na oficjalnej stronie internetowej Pogorelicia można przeczytać: „Jego sugestywne interpretacje, ukształtowane wyrafinowanym gustem muzycznym, poszerzyły horyzonty literatury fortepianowej…”.

Trzeba przyznać, że Ivo, wspierany przez żonę, potrafił budować swą legendę. Jako przegrany szybko stał się idolem. Już rok po konkursie zagrał po raz pierwszy w nowojorskiej Carnegie Hall oraz dał swój pierwszy recital w Londynie. Od tego czasu mnożą się jego recitale na całym świecie i współpraca z największymi orkiestrami, takimi jak Bostońska Orkiestra Symfoniczna, Londyńska Orkiestra Symfoniczna, Chicagowska Orkiestra Symfoniczna, Filharmonicy Wiedeńscy, Filharmonicy Berlińscy, Orchestre de Paris i wieloma innymi. Po „nieudanym” Konkursie Chopinowskim zaproponowała mu współpracę słynna wytwórnia płytowa Deutsche Grammophon, z którą w 1982 r. podpisał kontrakt. Nie ograniczał się do Chopina. Nagrywał też dzieła Bacha, Beethovena, Brahmsa, Liszta, Mozarta, Musorgskiego, Prokofjewa, Ravela, Scarlattiego, Skriabina i Czajkowskiego.

W 1988 r. zainaugurował doroczny festiwal swojego imienia w Bad Wörishofen, promujący młode talenty i umożliwiający im występy u boku znanych wykonawców. W 1993 r. powołał do życia międzynarodowy konkurs pod nazwą „Ivo Pogorelich International Solo Piano Competition” w Pasadenie. Największe sale koncertowe na świecie stały przed nim otworem. Nauczycielka Aliza Kezeradze została jego żoną i była jego wsparciem.

Dang Thai Son co prawda nie narzeka na brak zainteresowania, jednak ma świadomość, że o jego występach dyskutuje głównie wąskie grono specjalistów.

Mój prywatny Chopin

Współpracę z Deutsche Grammophon „odtrącony” Pogorelić rozpoczął oczywiście od Chopina. Jego debiutancka płyta długogrająca „Chopin Recital”, nagrana w 1981 r., wkrótce po wydaniu stała się bestsellerem, a rok później Ivo Pogorelić stał się ekskluzywnym artystą tej wytwórni.

Tym, którzy zarzucali mu nonszalancję w wykonywaniu utworów Chopina czy innych kompozytorów, artysta zwracał uwagę, że dla niego zapis nutowy jest jak tekst sztuki, która daje szansę indywidualnego odczytu i interpretacji. A on zawsze stara się dotrzeć do korzeni utworów, które gra. Pracuje nad różnymi kompozycjami i różnymi kompozytorami, więc dla niego gra to proces ciągłego rozwoju: „Chciałbym ożywić i rozjaśnić emocje i psychologię tego, co gram” – mówił w wywiadzie dla „La Republiki” w 2012 r., a na pytanie, czy bawi się nutami, odpowiedział: „A dlaczego nie? To jest materiał, z którego korzystam i który nie jest jedynie podstawą notatek. Jest to medium, które przenosi ducha autora. Praca z partyturą jest jak kontakt z księgą tajemnic. Niektórzy mogą powiedzieć, że Biblia, Koran, Talmud. Partytura niesie z sobą równie ważne przesłanie”.

Ivo Pogorelić (z bukietem kwiatów) podczas rozpoczęcia piątej edycji Festiwalu Muzyki Polskiej. Krak

Ivo Pogorelić (z bukietem kwiatów) podczas rozpoczęcia piątej edycji Festiwalu Muzyki Polskiej. Kraków, 13 listopada 2009 r.

Foto: Jacek Bednarczyk/pap

Pogorelić konsekwentnie atakował związki zawodowe w instytucjach muzycznych. Trafiał go szlag, kiedy np. podczas próby jedna z wykonawczyń w połowie utworu odkładała skrzypce i wstawała, bo dochodziła 14, czyli godzina, o której ustawowo powinna kończyć się próba. Lubił być kolorowym ptakiem. Chętnie nosił np. dość ekstrawaganckie okulary w kształcie dolarów, które odbierano jako jego deklarację, że u niego zawsze liczy się kasa.

Przez wiele lat konsekwentnie odrzucał tezę, że bywa postrzegany jako ekscentryczny, arogancki i trudny. Na chwilę szczerości zdobył się w sierpniu 2006 r. w wywiadzie dla „Die Welt”, kiedy przyznał: „Taki był mój wizerunek. Pracowałem nad tym sam, jak dziecko tworzące zabawkę. To cena, jaką 22-latek musiał zapłacić, aby (po przegranym konkursie) zarobić strasznie dużo pieniędzy. Ludzie zawsze szukają »ciemnej mocy«, jak w »Gwiezdnych wojnach«. Dlaczego? Dzięki temu łatwiej jest im zaakceptować wyjątkową osobę. W ten sposób mogliby mi wybaczyć mój sukces. Zacząłem od skandalu, a moja droga do międzykontynentalnej sławy szła w parze z eksplozją mediów. Oczywiście nigdy nie było moim celem w życiu angażowanie się w tworzenie wizerunku. Widziałem też, jak pozornie idealne i wolne od skandali kariery mają swoje wzloty i upadki”.

Uczeń i mąż księżniczki

Radykalna zmiana w rozwoju artystycznym Ivo Pogorelicia nastąpiła po spotkaniu z wybitną gruzińską pianistką i pedagogiem Alizą Kezeradze, z którą w 1976 r., czyli podczas pobytu w Moskwie, rozpoczął intensywną i owocną współpracę zawodową. Ona nauczyła go podstaw zachodniej tradycji rosyjskiej szkoły pianistycznej, które pod koniec XIX wieku opracował ostatni uczeń Liszta, Aleksander Siloti. Kezeradze – można przyjąć – ukształtowała Iva jako pianistę i jako człowieka. „Kiedy Aliza pojawiła się w moim życiu – przyznał we wspomnianym już wywiadzie dla »Die Welt« – miałem 17 lat i znajdowałem się w ślepym zaułku, jeśli idzie o naukę gry na fortepianie. Czułem się jak ktoś, kto chce świetnie tańczyć, a nawet nie potrafi dobrze chodzić”.

Wzajemna fascynacja Alizy i o ponad 20 lat od niej młodszego Iva sprawiła, że Gruzinka zaczęła odgrywać coraz większą rolę nie tylko w życiu artystycznym, ale też w życiu osobistym młodego pianisty. Kilka lat po konkursie Chopinowskim zostali małżeństwem.

We wspomnianym wywiadzie Pogorelić przyznaje, że była jego wielką miłością, nauczycielką i muzą, bo „cała była ubrana w sztukę. Była księżniczką. Miała wszystko: klasę, wykształcenie, talent i urodę, i ogromną czułość”. Mobilizowała go do pracy i życia.

Przywołuje też w tej opowieści najbardziej traumatyczną scenę pożegnania. Kiedy podczas pocałunku z ust umierającej na raka wątroby Alizy wypłynęła czarna krew, wylewając się na twarz i włosy przerażonego Iva. Z tej krwi – jak przyznaje – przez kilka dni nie był w stanie się obmyć, choć zdawał sobie sprawę, że musiał wyglądać jak upiór.

Czytaj więcej

Konkurs Chopinowski: Niespodziewany przyjazd Marthy Argerich

Z pewnością śmierć żony, nauczycielki i muzy była dla niego szokiem. Tak wielkim, że przez 11 lat nie był w stanie się otrząsnąć i wrócić do koncertowania. Wtedy – jak przyznaje – musiał wymyślić siebie na nowo. Wspominał, że długo nie mógł wrócić do fortepianu, bo ten instrument nie dawał mu ukojenia, tylko bolesne wspomnienia. Nie potrafił jednak wyjść z krainy muzyki i pójść w stronę książek czy malarstwa. Dla bardzo wąskiego grona zaprzyjaźnionych dawał „ekscentryczne solowe koncerty”. Pisał wiersze, projektował biżuterię. Zainteresował się bardziej muzyką etniczną. Zgłębiał muzykę Armenii, Półwyspu Iberyjskiego, Granados. Z wielką przyjemnością słuchał muzyki folkowej, native music, ale też starych pieśni francuskich i włoskich. Zawsze poruszał go ludzki głos połączony z delikatnym brzmieniem gitary. Tu przywoływał zdanie Paganiniego, który „na skrzypcach grał dla publiczności, na gitarze zaś – dla własnego serca”.

Dorian Gray dorósł

Kiedy wrócił do życia i koncertowania, wszyscy zobaczyli radykalną odmianę także w wyglądzie. Smukły młodzieniec z burzą włosów zamienił się w postawnego mężczyznę z włosami obciętymi na krótko jak u rekruta. Cytowana już rozmowa z „Die Welt” rozpoczynała się od sformułowania: „Dorian Gray dorósł”. Pytany wtedy, czy bardziej zależy mu na dalszym robieniu kariery czy raczej na rozwoju artystycznym, Pogorelić bez wahania wybrał to drugie: „Kariera oznacza więcej podróży, więcej rozgłosu, więcej koncertów, więcej pieniędzy, więcej wszystkiego… aby dojść do punktu, w którym ostatecznie ze wszystkiego zostaje mniej”. Na zadane pytanie, czy jest coś, co zmieniłby w swojej karierze, odpowiedział: „Nie, mimo że w ciągu mojego życia często spotykałem się ze zjawiskami, które nie były dla mnie ważne. Po wydaniu debiutanckiej płyty i rozpoczęciu współpracy z Deutsche Grammophon byłem skazany na serię banalnych wywiadów, w których zawsze musiałem odpowiadać na dwa pytania: »Czy Chopin jest twoim ulubionym kompozytorem?« i »Czy jesteś gwiazdą popu czy muzyki klasycznej?«. Później starałem się odpowiadać dziennikarzom w nieco głębszy sposób o moim podejściu do muzyki, pragnąc jednocześnie dotrzeć do serca czytelnika i zachować zdrowy dystans do sławy”.

Po 11 latach milczenia Pogorelić wznowił koncerty. Powrócił też do życia towarzyskiego. Wciąż budzi kontrowersje i może właśnie dlatego sale koncertowe zapełnia do ostatniego widza – tak było np. podczas tegorocznej edycji festiwalu „Chopin i jego Europa” w sali Filharmonii Narodowej. Do Polski zresztą przyjeżdża coraz chętniej. To przecież tu zaczęła się jego wielka międzynarodowa kariera. Konsekwentnie wspiera młode talenty, dla których jest niekwestionowanym idolem, ale czasem też bywa przez nich uznawany wręcz za klasyka. W powszechnej świadomości traktowany jest jako specjalista od Chopina, choć od początku przypominał, że ma w repertuarze utwory wielu kompozytorów. W jednym z wywiadów przyznał: „Wielki dramat mojego zawodu wynika z dwóch przeciwstawnych celów. Po pierwsze, musisz być tak doskonały, jak to tylko możliwe, jak podczas robienia jajka Fabergé. Ale z biegiem czasu potrzebujesz czegoś innego, twój projekt się zmienia, podobnie jak era. (...) To dziwne, nie ma ani jednego kompozytora, w którym byłbym »zakochany« do tego stopnia, że chciałbym zagrać wszystko. Ale jestem lojalny wobec tych, z którymi gram w tej chwili, robiąc wszystko, aby przeniknąć ich dzieła, wydobyć je jak najlepiej, do absolutnych granic moich możliwości technicznych i mentalnych. Ale nie potrafię powiedzieć, który kompozytor jest moim ulubionym”.

Pytany o stosunek do publiczności stwierdził bez wahania: „Nie muszę jej lubić, ale ją szanuję. I bardzo jej potrzebuję. Już po kilku sekundach spędzonych w sali czuję, jaka panuje tam atmosfera. Nigdy nie wolno dopuścić do spadku koncentracji. Jeśli uznam, że program był dopracowany w najmniejszym szczególe, nie daję bisu. Jeśli czuję, że tym razem nie wyszło idealnie, być może wykombinuję taki hit jak »Islamey« Bałakiriewa (fantazja orientalna, uważana za jeden z najtrudniejszych utworów fortepianowych – przyp. J.B.S.). Nigdy nie chciałem zamykać się na ludzi, stać się pustelnikiem jak Glenn Gould, który przemawia do świata tylko poprzez swoje płyty – nawet jeśli zawsze szukałem natury i samotności, aby pogodzić się ze sobą i swoją muzyką. Zawsze uważałem, że artysta potrzebuje dialogu, w przeciwnym razie nigdy nie osiągnie ideału doskonałości. Nigdy nie otrzymasz odpowiedzi, jeśli komunikujesz się wyłącznie za pomocą nagrań. Wciąż poszukuję nowych wyzwań”.

Kilka zdań poświęcił też młodym, z którymi zawsze miał świetny kontakt: „Od dawna starałem się wspierać młodych utalentowanych wykonawców. Szczególnie tych, którzy nie byli tak jak ja od początku drogi na uprzywilejowanej pozycji. Odkąd namówiono mnie na prowadzenie publicznych kursów mistrzowskich dla pianistów w Chinach, na Tajwanie oraz w Atenach, angażowanie się w tę działalność zaczęło sprawiać mi coraz większą przyjemność”.

W nazwisku „Pogorelić” można odnaleźć słowo „płomień”, ale też „pogorzelisko”. Dla jednych w słynnym Chorwacie świeci płomień geniusza, dla innych to, do czego się dotyka, zamienia w pogorzelisko.

W 1980 r. 22-letni Ivo Pogorelić, gdy wszedł na scenę Filharmonii Narodowej w Warszawie, uczestnikom i obserwatorom Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego wydawał się przybyszem z innego świata. W przeciwieństwie do „umundurowanych” i spoconych z emocji uczestników wyglądał niczym gwiazda rocka. Burza włosów, zamiast marynarki i krawata – luźna biała koszula z aksamitką. Pokazał, że nie jest zwykłym wykonawcą, lecz interpretatorem; świetnie budował dramaturgię swego występu, m.in. za sprawą demonicznej gry dłońmi wykrzywionymi niczym szpony Draculi. Miał swoje tempo, swoje poczucie czasu. Łamał wszelkie możliwe konwencje i schematy. Podczas jego koncertów młodzież szturmowała gmach Filharmonii, choć wcześniej raczej omijała go szerokim łukiem.

Pozostało 96% artykułu
Muzyka klasyczna
Elīna Garanča zaśpiewa na Festiwalu Eufonie. To kobieta o wielu wcieleniach
Muzyka klasyczna
Koryfeusze Muzyki Polskiej: Jakub Józef Orliński i atrakcyjne kobiety
Muzyka klasyczna
XI Międzynarodowy Festiwal Ignacego Jana Paderewskiego w Warszawie
Muzyka klasyczna
Janusz Olejniczak: Trudno dogonić swoje marzenia
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Muzyka klasyczna
Janusz Olejniczak nie żyje. Był Chopinem… i Paderewskim