Kiedy wokalistka z Islandii wyszła na scenę w towarzystwie kilkunastu dziewczyn, wyglądały jak syreny ze swoją przewodniczką. W niebieskiej sukience i z burzą czerwonych włosów zaprosiła w intymną podróż po swoim świecie. Skupiła się na piosenkach z zeszłorocznej płyty „Biophilia", niczym nimfa wprowadzając słuchaczy w wodny świat. Wraz z „biofilską" muzyką współgrały jej sceniczny strój, taniec, a także wizualizacje przedstawiające faunę i florę dna morskiego, lodowce i wulkany.
Na zakończenie Björk pozwoliła sobie na elektroniczne szaleństwo i rozbujała wyciszoną dotąd publikę. Na scenie wystrzeliły gejzery sztucznych ogni zestawione z wrzącą lawą na telebimach. Björk w apokaliptycznych wizjach wieszczyła o końcu świata. Ten niesamowity spektakl zakończyła aplikując widowni swoiste elektrowstrząsy i zagrała „Declare Independence" na bis.
Dla widzów mniej wrażliwych na islandzkie brzmienia, a pragnących bardziej żywiołowej muzyki, na scenie World w tym czasie grali Gogol Bordello.
Wystarczyło kilka minut, aby pochodzący z Ukrainy wokalista Eugene Hütz doprowadził publiczność do wrzenia. Muzycy, którzy bez charakteryzacji mogliby pojawić się w kolejnym zwariowanym filmie Emira Kusturicy, łączyli rzewne cygańskie melodie ze zwariowanymi gitarami. Gdy jeszcze dodawali taneczny beat, publiczność się nie opierała. Skakała jak szalona.
Kiedy dochodziła północ, wypatrywano na dużej scenie muzyków z New Order. Oczekiwania były naprawdę duże. To ich pierwszy koncert w Polsce. Były też obawy — zespół grał bez Petera Hooka, basisty odpowiedzialnego za niepowtarzalne brzmienie zespołu. New Order, który powstał w 1980 r. na gruzach Joy Division po samobójczej śmierci wokalisty Iana Curtisa, wiele lat zmagał się z cieniem tamtej grupy. Paradoksalnie, o ile Joy Division to najbardziej depresyjny zespół w historii, New Order reprezentuje jasną stronę muzyki. Ich piosenki najlepiej sprawdzają się w zabawie i tańcu, choć miejscami zanurzone są zanurzone melancholii.