Osobiście poznałem Jerzego Giedroycia w 1997 r. Pojechałem wówczas do Paryża, aby przeprowadzić kwerendę w tamtejszej Bibliotece Polskiej oraz Bibliotece im. Symona Petlury, gdyż bohater tej ostatniej, wybitny i wciąż na Ukrainie niedoceniany, jest od lat przedmiotem moich zainteresowań naukowych. Gościł mnie wówczas wybitny francuski historyk prof. Daniel Beauvonis, którego kiedyś poznałem na konferencji na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Był on stałym kontakcie z Giedroyciem. Nie pamiętam już, czy to on zadzwonił do Giedroycia, czy też dał mi telefon i sam to zrobiłem. Redaktor gdy dowiedział się, że jestem z Przemyśla i interesuje się Petlurą - zaprosił mnie do siebie. Któregoś dnia wybrałem się do Maisons-Laffite. Jak potem mi powiedziano, rozmowa z Redaktorem, była dość długa w stosunku do innych prowadzonych z przyjmowanymi tam osobami. Jerzy Giedroyć interesował się zarówno sytuacją w Przemyślu, znał bowiem sprawę tzw. Karmelu z 1991 r., kiedy to grupa przemyślan przed wizytą Jana Pawła II w Przemyślu, sprzeciwiając się decyzji Stolicy Apostolskiej, zaprotestowała przeciwko oddaniu w czasowe użytkowanie świątyni karmelitów na katedrę greckokatolicką. A było to w okresie reaktywowania struktur Kościoła greckokatolickiego w Polsce, jak też odbudowy życia społeczno-kulturalnego mniejszości ukraińskiej w Polsce. Rozmowa dotyczyła nie tylko stosunków polsko-ukraińskich i roli Południowo-Wschodniego Instytutu Naukowego, który założyłem w 1990 r. Jerzy Giedroyć zdecydował się wówczas finansować zainicjowaną przez Instytut Nagrodę im. Marcelego Handelsmana za prace magisterskie, doktorskie i habilitacyjne, dotyczące stosunków polsko-ukraińskich (która po śmierci Redaktora z braku środków finansowych nie jest przyznawana). Był gorącym zwolennikiem utworzenia Uniwersytetu Polsko-Ukraińskiego i zachowała się w tej sprawie obszerna korespondencja z prof. Bohdanem Osadczukiem z Berlina. Rozmawialiśmy wówczas także o Rosji. Jerzy Giedroyć wciąż powtarzał, że stosunki z Rosją są dla Polski niezwykle istotne. Prezydentem był wówczas Borys Jelcyn.
Jerzy Giedroyć był też prawdziwym arystokratą. Dobrze zapamiętałem fakt pożegnania. Redaktor wówczas już słabo chodził. Posuwał nogami centymetr po centymetrze i osobiście odprowadzał mnie do furtki. Widząc, że bardzo go to męczy, prosiłem, aby tego nie robił, bo widzę furtkę i dojdę sam. Udawał, że tego nie słyszy… Rozstaliśmy się dopiero, gdy znalazłem się za furtką, na ulicy.
Kieruje Pan Południowo-Wschodnim Instytutem Naukowym w Przemyślu, wykłada w Państwowej Akademii Nauk Stosowanych w Przemyślu. Co uważa Pan za największe osiągnięcie swoje oraz tych instytucji?
Po ukończeniu studiów historycznych, w historycznym Krakowie, rozpocząłem pracę zawodową w Stacji Naukowej Polskiego Towarzystwa Historycznego w Przemyślu. Tam stawiałem pierwsze kroki jako badacz naszych dziejów, w tym okresie przygotowałem i obroniłem doktorat. Po 1989 r. Stacja znalazła się w trudnej sytuacji materialnej. Finansowana dotąd ze środków PAN - nagle znalazła się w stanie likwidacji. Moi koledzy znaleźli zatrudnienie w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Rzeszowie (obecnym Uniwersytecie). Ja postanowiłem, w oparciu o lokal i bibliotekę Stacji, spróbować własnych sił i założyć prywatny Instytut zajmujący się stosunkami polsko-ukraińskimi. Oczywiście próbowałem tym faktem zainteresować ówczesne czynniki rządowe, duże zrozumienie znalazłem u ministra Aleksandra Halla oraz powstającej wówczas Fundacji Stefana Batorego za prezesury Zbigniewa Bujaka, którego znałem jeszcze z czasów mazowieckiej „Solidarności”, z okresu gdy byłem stażysta w Katedrze Ukrainistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Napisałem też do Zbigniewa Brzezińskiego, którego rodzina pochodziła z Przemyśla, ona zaś do Jana Nowaka Jeziorańskiego. I tak, w tym pierwszym okresie Instytut znalazł poparcie osób, którzy na stosunki polsko-ukraińskie patrzyły obiektywnie i perspektywicznie.
Instytut do dziś jest społeczną instytucją nauki, nie mającą żadnych stałych dotacji, utrzymującą się wyłącznie z grantów i darowizn. Ma więc czasem bardzo trudne okresy, gdy zakończy jakiś grant, a nowego nie ma. Ja od 2001 r. pracuję na zasadach wolontariatu. Zarabiam na życie, będąc profesorem Państwowej Wyższej Szkoły Wschodnioeuropejskiej w Przemyślu (obecnie PANS), ale na stałe w instytucie pracują 3-4 osoby i środki na ich pobory muszą się znaleźć. Poza tym, są koszty stałe, jak czynsz i media. Czasem jest poważny kryzys, ale dzięki Bogu, Instytut istnieje już 33 lata, wydaliśmy ponad 80 książek poświęconych tematyce polsko-ukraińskiej, głównie po polsku, ale także po ukraińsku, w tym przekład historii literatury polskiej Czesława Miłosza (jest to pierwsza synteza polskiej literatury w języku ukraińskim). Nie każdy Ukrainiec czyta po polsku. To ważne także dla studentów filologii, aby o polskiej literaturze dowiadywali się w języku ojczystym, a nie z podręczników rosyjskich. W zakresie pokazywania Ukraińcom polskiej kultury i historii mamy wciąż bardzo wiele do zrobienia. Stworzyliśmy w Instytucie najlepszą w Polsce bibliotekę ukrainoznawczą.