Profesor Stanisław Stępień: Polacy i Ukraińcy razem osiągnąć mogą więcej

- Stworzyliśmy najlepszą w Polsce bibliotekę ukrainoznawczą, poznałem osobiście Jerzego Giedroycia - mówi profesor Stanisław Stępień, dyrektor Południowo-Wschodniego Instytutu Naukowego w Przemyślu, laureat tegorocznej Nagrody im. Giedroycia.

Publikacja: 27.11.2023 20:01

Prof. Stanisław Stępień

Prof. Stanisław Stępień

Foto: archiwum prywatne

Kim był dla Pana patron nagrody Jerzy Giedroyć, jak jego myśl polityczna wpłynęła na Pana działalność i dzisiejsze relacje Polski z naszymi wschodnimi sąsiadami?

Jerzy Giedroyć, jak wszyscy ludzie pochodzący z dawnych Kresów Wschodnich miał poczucie swojskości tamtych ziem – litewskich, białoruskich, ukraińskich. Podobnie myślał Józef Piłsudski i wielu innych ludzi pochodzącymi z Kresów. Wyrośli w tradycji związku narodów dawnych narodów Rzeczpospolitej z Polską, mentalnościowo byli polskimi patriotami, ale ten patriotyzm nie był etniczny, a bardziej terytorialny i kulturowy. Ich zetkniecie z językami tamtych narodów nie było zetknięciem się z językiem obcym, ale „tutejszym”: to było coś naturalnego, że ludzie mówią różnymi językami, mają różne tradycje religijne, rodzinne, terytorialne. Tak było również z Jerzym Giedroyciem.

Czytaj więcej

Nagroda „Rzeczpospolitej” im. Jerzego Giedroycia: Za pogłębianie współpracy polsko-ukraińskiej

Podczas studiów zetknąłem się z „Zeszytami Historycznymi” i „Kulturą”. Właśnie pod wpływem tej lektury zdecydowałem się napisać pracę magisterską o Białorusinach w II Rzeczypospolitej, choć w tamtych czasach bardzo fascynował mnie urodzony na Podolu Walery Sławek.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Przyznaliśmy Nagrodę Giedroycia 2023

Osobiście poznałem Jerzego Giedroycia w 1997 r. Pojechałem wówczas do Paryża, aby przeprowadzić kwerendę w tamtejszej Bibliotece Polskiej oraz Bibliotece im. Symona Petlury, gdyż bohater tej ostatniej, wybitny i wciąż na Ukrainie niedoceniany, jest od lat przedmiotem moich zainteresowań naukowych. Gościł mnie wówczas wybitny francuski historyk prof. Daniel Beauvonis, którego kiedyś poznałem na konferencji na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Był on stałym kontakcie z Giedroyciem. Nie pamiętam już, czy to on zadzwonił do Giedroycia, czy też dał mi telefon i sam to zrobiłem. Redaktor gdy dowiedział się, że jestem z Przemyśla i interesuje się Petlurą - zaprosił mnie do siebie. Któregoś dnia wybrałem się do Maisons-Laffite. Jak potem mi powiedziano, rozmowa z Redaktorem, była dość długa w stosunku do innych prowadzonych z przyjmowanymi tam osobami. Jerzy Giedroyć interesował się zarówno sytuacją w Przemyślu, znał bowiem sprawę tzw. Karmelu z 1991 r., kiedy to grupa przemyślan przed wizytą Jana Pawła II w Przemyślu, sprzeciwiając się decyzji Stolicy Apostolskiej, zaprotestowała przeciwko oddaniu w czasowe użytkowanie świątyni karmelitów na katedrę greckokatolicką. A było to w okresie reaktywowania struktur Kościoła greckokatolickiego w Polsce, jak też odbudowy życia społeczno-kulturalnego mniejszości ukraińskiej w Polsce. Rozmowa dotyczyła nie tylko stosunków polsko-ukraińskich i roli Południowo-Wschodniego Instytutu Naukowego, który założyłem w 1990 r. Jerzy Giedroyć zdecydował się wówczas finansować zainicjowaną przez Instytut Nagrodę im. Marcelego Handelsmana za prace magisterskie, doktorskie i habilitacyjne, dotyczące stosunków polsko-ukraińskich (która po śmierci Redaktora z braku środków finansowych nie jest przyznawana). Był gorącym zwolennikiem utworzenia Uniwersytetu Polsko-Ukraińskiego i zachowała się w tej sprawie obszerna korespondencja z prof. Bohdanem Osadczukiem z Berlina. Rozmawialiśmy wówczas także o Rosji. Jerzy Giedroyć wciąż powtarzał, że stosunki z Rosją są dla Polski niezwykle istotne. Prezydentem był wówczas Borys Jelcyn.

Jerzy Giedroyć był też prawdziwym arystokratą. Dobrze zapamiętałem fakt pożegnania. Redaktor wówczas już słabo chodził. Posuwał nogami centymetr po centymetrze i osobiście odprowadzał mnie do furtki. Widząc, że bardzo go to męczy, prosiłem, aby tego nie robił, bo widzę furtkę i dojdę sam. Udawał, że tego nie słyszy… Rozstaliśmy się dopiero, gdy znalazłem się za furtką, na ulicy.

Kieruje Pan Południowo-Wschodnim Instytutem Naukowym w Przemyślu, wykłada w Państwowej Akademii Nauk Stosowanych w Przemyślu. Co uważa Pan za największe osiągnięcie swoje oraz tych instytucji?

Po ukończeniu studiów historycznych, w historycznym Krakowie, rozpocząłem pracę zawodową w Stacji Naukowej Polskiego Towarzystwa Historycznego w Przemyślu. Tam stawiałem pierwsze kroki jako badacz naszych dziejów, w tym okresie przygotowałem i obroniłem doktorat. Po 1989 r. Stacja znalazła się w trudnej sytuacji materialnej. Finansowana dotąd ze środków PAN - nagle znalazła się w stanie likwidacji. Moi koledzy znaleźli zatrudnienie w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Rzeszowie (obecnym Uniwersytecie). Ja postanowiłem, w oparciu o lokal i bibliotekę Stacji, spróbować własnych sił i założyć prywatny Instytut zajmujący się stosunkami polsko-ukraińskimi. Oczywiście próbowałem tym faktem zainteresować ówczesne czynniki rządowe, duże zrozumienie znalazłem u ministra Aleksandra Halla oraz powstającej wówczas Fundacji Stefana Batorego za prezesury Zbigniewa Bujaka, którego znałem jeszcze z czasów mazowieckiej „Solidarności”, z okresu gdy byłem stażysta w Katedrze Ukrainistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Napisałem też do Zbigniewa Brzezińskiego, którego rodzina pochodziła z Przemyśla, ona zaś do Jana Nowaka Jeziorańskiego. I tak, w tym pierwszym okresie Instytut znalazł poparcie osób, którzy na stosunki polsko-ukraińskie patrzyły obiektywnie i perspektywicznie.

Czytaj więcej

Profesor Igor Cependa: Przez setki lat walczymy z imperium

Instytut do dziś jest społeczną instytucją nauki, nie mającą żadnych stałych dotacji, utrzymującą się wyłącznie z grantów i darowizn. Ma więc czasem bardzo trudne okresy, gdy zakończy jakiś grant, a nowego nie ma. Ja od 2001 r. pracuję na zasadach wolontariatu. Zarabiam na życie, będąc profesorem Państwowej Wyższej Szkoły Wschodnioeuropejskiej w Przemyślu (obecnie PANS), ale na stałe w instytucie pracują 3-4 osoby i środki na ich pobory muszą się znaleźć. Poza tym, są koszty stałe, jak czynsz i media. Czasem jest poważny kryzys, ale dzięki Bogu, Instytut istnieje już 33 lata, wydaliśmy ponad 80 książek poświęconych tematyce polsko-ukraińskiej, głównie po polsku, ale także po ukraińsku, w tym przekład historii literatury polskiej Czesława Miłosza (jest to pierwsza synteza polskiej literatury w języku ukraińskim). Nie każdy Ukrainiec czyta po polsku. To ważne także dla studentów filologii, aby o polskiej literaturze dowiadywali się w języku ojczystym, a nie z podręczników rosyjskich. W zakresie pokazywania Ukraińcom polskiej kultury i historii mamy wciąż bardzo wiele do zrobienia. Stworzyliśmy w Instytucie najlepszą w Polsce bibliotekę ukrainoznawczą.

A co do mojej uczelni, gdzie zarabiam na życie, a która dziś ma dziwną nazwę Państwowa Akademia Nauk Stosowanych, to jest to bardzo młoda szkoła wyższa. Ma znakomite położenie, bo 10 km od granicy z Ukrainą, ale czy będzie odgrywać w przyszłości istotną rolę w stosunkach polsko-ukraińskich zależy od tego, czy jej władze, które są kadencyjne, będą konsekwentne w misji kształcenia kadr dla Polski i Ukrainy oraz ukazywania obu społeczeństwom wspólnego dziedzictwa kulturowego, a także politycznego.

Jakie były Pana doświadczenia prywatne związane z mniejszością ukraińską i białoruską w Polsce oraz relacjami z Białorusią i Ukrainą od najwcześniejszych lat?

Tak się złożyło, że moich przodków los rzucał po świecie. Mój pradziadek ze strony matki urodził się i wychował Katerynosławiu (dzisiejszy Dniepr), a moja mama urodziła się w Toronto, w rodzinie emigrantów. W okresie międzywojennym wrócili do Polski i ciągle snuli opowiadania, jacy byli sąsiedzi, jakie było otoczenie, a mowa o ogromnej przestrzeni terytorialnej między Kanadą a Ukrainą. Jako dziecko, nadsłuchiwałem, jak starsi rozmawiali, nie wszystko rozumiałem, ale charakterystyczne, emocjonalne fragmenty do mnie docierały. Czasem przypominały mi się dopiero po latach, przychodziły do głowy, ni stąd ni zowąd. To z pewnością kształtowało mój pogląd na świat i ludzi. Nigdy nie miałem wątpliwości, że mimo podziału na Polaków, Ukraińców, Czechów, Niemców, ludzie dzielą się przede wszystkim na mądrych i głupich, na altruistów i egoistów, na chcących coś robić dla ogółu (w imię solidarności) i na sobków, którzy myślą tylko o sobie. Działania każdego człowieka są zarówno świadome jak i podświadome. Te drugie są niezwykle ważne, abyśmy działali odruchowo widząc człowieka potrzebującego i od razu starali się mu pomóc.

Wracając do pytania: wysłuchanych w dzieciństwie opowieści powstaje wyidealizowany świat, który chce poznać dorosły człowiek. Tak zaczęły się moje podróże na Białoruś, a przede wszystkim do Ukrainy. Byłem bardzo ciekawy zwłaszcza centralnej i wschodniej. Bardzo dobrze czułem się w Kijowie, Winnicy, Płoskirowie. Poznałem Odessę, Chersoń, Mikołajów, Charków. Pracowałem w tamtejszych archiwach, poznawałem ludzi, zabytki, przyrodę.

Natomiast z dziedzictwem kulturowym Ukraińców zetknąłem się w szkole średniej, do której chodziłem w Krośnie nad Wisłokiem. Często wyjeżdżaliśmy w Bieszczady, tam zetknąłem się z wieloma opuszczonymi lub też użytkowanymi przez Kościół rzymskokatolicki cerkwiami. Mając już wówczas zainteresowania historyczne szukałem informacji o tamtych miejscowościach i ludziach tam żyjących.

Pracę magisterską napisał pan o posłach białoruskich w Sejmie II RP w latach 1922-1927. Jakie wnioski można było z niej wyciągnąć?

Białorusią zainteresowałem się na studiach i podjąłem temat pracy magisterskiej związanej z parlamentaryzmem II Rzeczypospolitej. Dlaczego Białorusini? Otóż zastanawiałem się, dlaczego nie dała się zrealizować koncepcja federacyjna Józefa Piłsudskiego. Nie znałem języka litewskiego, więc pomyślałem, że z białoruskim sobie poradzę. I dałem radę. Za pracę magisterską dostałem nawet Nagrodę im. Stanisława Herbsta Instytutu Historii PAN, pewne fragmenty opublikowałem drukiem. Trudno mi na jej podstawie wyciągnąć jakieś wnioski odnoszące się do teraźniejszości, ale jak to mówią „historae magistra nostra est”.

W pracy doktorskiej zwrócił się Pan w stronę Ukraińców i ich działalności społeczno-kulturalnej w II RP w latach 1918-1939. Jaki obraz z Pana analiz się wyłaniał?

Nie potrafiliśmy znaleźć jakiegoś modus vivendi współżycia z Ukraińcami w okresie galicyjskim. I z takim bagażem weszliśmy w okres międzywojenny. Wielu polskich polityków nie chciało przyjąć do wiadomości, że Ukraińcy są narodem i mają prawo do własnego państwa. Zbudowanie takiego państwa w dawnej Galicji oczywiście było niemożliwe, że względu na znaczący odsetek ludności polskiej, a w miastach przeważającej.

Ukraińcy galicyjscy nie mogli też zrozumieć, że odrodzona Polska nie może, a przede wszystkim nie chce, być bez Lwowa. Zabrakło wzajemnego dialogu i wzajemnych ustępstw, uszanowania racji przeciwnika. Ukraińcy początkowo zbytnio zaufali Entencie, potem Niemcom, a także Sowietom. Były w tym także ingerencje obcych służb. Proszę zauważyć, że z rąk Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów nie ginęli w Polsce międzywojennej zatwardziali polscy nacjonaliści, ale osoby dążące do przyznania Ukraińcom większych praw, m. in. ceniący ten naród Tadeusz Hołówko i Bronisław Pieracki. Polacy zaś myśleli, że z czasem da się Ukraińców wynarodowić. Ze strony polskiej zabrakło konstruktywnej polityki w stosunku do mniejszości ukraińskiej, a ze strony ukraińskie zabrało partnera, który miałby autorytet w swoim narodzie.

Z kolei Pana praca habilitacyjna poświęcona była Kościołowi greckokatolickiemu w poszukiwaniu tożsamości obrządkowej w okresie międzywojennym. Łatwo było budować mosty między Wschodem a Zachodem Europy?

Mosty między Wschodem a Zachodem można budować, ale trzeba do tego przekonać oba narody. Obecna wojna to dokładnie pokazuje, jak bardzo sąsiedzi są sobie potrzebni. Wielu Polaków po raz pierwszy w życiu zetknęło się z Ukraińcami. Z wielkim zdziwieniem przekonali się, że Ukraińcy to tacy sami ludzie, tylko że mówią trochę innym językiem, ale podobnym na tyle, że bez znajomości drugiego można niemal swobodnie się komunikować. Problemem jest tylko alfabet.

Podstawą rozwoju kultury obu narodów jest jednak chrześcijaństwo. To ono ukształtowało mentalność, poczucie sprawiedliwości, wpłynęło na treść prawa. Nieprzypadkowo św. Jan Paweł II mówił o „dwóch płucach Europy”.

Prof. Stanisław Stępień

Profesor Stanisław Stępień jest dyrektorem Południowo-Wschodniego Instytutu Naukowego w Przemyślu i wykładowcą w przemyskiej Państwowej Akademii Nauk Stosowanych. Jego zainteresowania badawcze to m.in. stosunki polsko-ukraińskie w XIX i XX w., mniejszości narodowe w Polsce i na świecie, dzieje Kościoła greckokatolickiego, dzieje kultury na Kresach Wschodnich. Pracę magisterską napisał o posłach białoruskich w Sejmie II RP w latach 1922–1927. W pracy doktorskiej zajął się działalnością społeczno-kulturalną Ukraińców w II RP w latach 1918–1939. Praca habilitacyjna poświęcona była Kościołowi greckokatolickiemu w poszukiwaniu tożsamości obrządkowej w okresie międzywojennym.

Był Pan przez wiele lat profesorem wizytującym we Lwowie, członkiem komisji oceniających dwustronne relacja, a także dwustronnego forum przy ministrze spraw zagranicznym. Jak zmieniały się relacje polsko-ukraińskie?

Na wzajemne polsko-ukraińskie relacje patrzę przez pryzmat historyka, a nie jako polityk. Analizuje je w dość długim przedziale chronologicznym, zwłaszcza na przestrzeni XIX i XX w. Oba narody w wieku XIX kształtowały nowoczesną świadomość narodową, opartą głównie języku, a więc uświadamianiu sobie łączności z innymi społecznościami mówiącymi tym samym językiem, kiedy to tworzyły się narodowe mity, wyobrażenia przeszłości, tradycje. Polacy i Ukraińcy czynili to jako narody zniewolone, nie mające w procesie „dojrzewania” mecenatu państwowego, a obca władza starała się w procesie tym przeszkodzić, pozyskać je dla swoich państw. Ukraińcom wmawiano, że są Rosjanami, Polakom też przez pewien czas. Do dziś odczuwamy tego konsekwencje.

Jest Pan autorem nieprzebranej liczby publikacji, w których przebija się temat szukania porozumienia między Polakami a Ukraińcami. Jak na tę kwestię wpłynęła wojna? Jakie są perspektywy w przyszłości?

Józef Piłsudski dążąc do stworzenia trwałych postaw dla odrodzonej państwowości polskiej uważał, że imperializm rosyjski nie skończył się wraz z caratem, sam zresztą zetknął się z nim w czasie wojny polsko-sowieckiej 1920 r. Dlatego też uznał, że najlepszym sojusznikiem Polski może być wolna, niepodległa i sprzymierzona z Polską Ukraina. To miało obu państwom dać duży potencjał ludnościowy, gospodarczy i militarny. To dlatego wbrew wielu polskim wpływowym wówczas politykom, doprowadził do podpisania 22 kwietnia 1920 r. umowy politycznej z rządem Ukraińskiej Republiki Ludowej, reprezentowanym przez Atamana Głównego Symona Petlurę. Kilka dni później podpisano konwencję wojskową i rozpoczęła się wspólna wojna przeciwko zagrażającym obu państwom bolszewikom.

Politycy europejscy wówczas nie rozumieli sytuacji, protestowali. Polska nie posiadająca wówczas fabryk broni zmuszona była do jej zakupu i tu zaczęły się schody. Brakowało broni, aby pomóc organizowanej armii ukraińskiej. Po zdobyciu Kijowa 8 maja 1920 r. utrzymaliśmy się tam tylko miesiąc. Bolszewicy nacierali, a Europa patrzyła na to biernie jak zahipnotyzowana. Polska w 1920 r. obroniła swoją suwerenność, Ukraina nie.

Dziś sytuacja się powtarza. Moskwa przez ostanie 30 lat robiła wszytko, aby przekonać Ukraińców, że nic im nie grozi, że rosyjskość absolutnie nie zagraża Ukrainie. Historia dowiodła, że jest inaczej.

Czy Polacy i Ukraińcy wyciągną lekcję z przeszłości? Ostatnie miesiące wojny przekonują, że nie jest to takie proste, ale wciąż trzeba dążyć do uświadomienia Polakom i Ukraińcom, że razem osiągnąć mogą więcej!

Co dalej z Białorusią?

Gdy byłem w szkole średniej, a potem na studiach, to często nasze młodzieńcze dyskusje o ówczesnej polityce kończyliśmy słowami: „Przeżyliśmy „potop szwedzki” przeżyjemy i radziecki”. Wszystko jest tylko kwestią czasu. Każdy naród ma w sobie instynktowne poczucie dążenia do wolności. Białorusini też je mają. Każda dyktatura kiedyś się kończy. Oczywiście, chcielibyśmy, aby to było szybciej, a nie później. Obserwując Białoruś w ostatnich latach, myślę że jesteśmy już bliżej końca.

Kim był dla Pana patron nagrody Jerzy Giedroyć, jak jego myśl polityczna wpłynęła na Pana działalność i dzisiejsze relacje Polski z naszymi wschodnimi sąsiadami?

Jerzy Giedroyć, jak wszyscy ludzie pochodzący z dawnych Kresów Wschodnich miał poczucie swojskości tamtych ziem – litewskich, białoruskich, ukraińskich. Podobnie myślał Józef Piłsudski i wielu innych ludzi pochodzącymi z Kresów. Wyrośli w tradycji związku narodów dawnych narodów Rzeczpospolitej z Polską, mentalnościowo byli polskimi patriotami, ale ten patriotyzm nie był etniczny, a bardziej terytorialny i kulturowy. Ich zetkniecie z językami tamtych narodów nie było zetknięciem się z językiem obcym, ale „tutejszym”: to było coś naturalnego, że ludzie mówią różnymi językami, mają różne tradycje religijne, rodzinne, terytorialne. Tak było również z Jerzym Giedroyciem.

Pozostało 95% artykułu
Kultura
Dzieło włoskiego artysty sprzedane za 6 mln dolarów. To banan i taśma klejąca
Kultura
Startuje Festiwal Niewinni Czarodzieje: Na karuzeli życia
Kultura
„Pasja wg św. Marka” Pawła Mykietyna. Magdalena Cielecka zagra Poncjusza Piłata
Kultura
Pawilon Polski na Biennale Architektury 2025: Pokażemy projekt „Lary i penaty"
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Kultura
Muzeum Historii Polski na 11 listopada: Wystawa „1025. Narodziny królestwa”