Artykuł pochodzi z tygodnika "Przekrój"
Jego specjalnością są ruiny. Naturalnym terenem łowieckim fotograficznym wschodnia Europa. Polem zainteresowania to, co pozostało po architekturze modernistycznej, utopii komunizmu, ambicjach nowoczesności. Uznanie przyniosła mu kapitalna typologia modernistycznych przystanków z lat 60. i 70. o geometrycznych kształtach, rozsianych wzdłuż litewskich dróg i obraz oszczędnego designu ambasad komunistycznych krajów. – Mam romantyczne spojrzenie na piekło, jakim był komunizm. Wiem, że bywam nostalgiczny. Wiele obiektów architektury, którą fotografuję, powstało ze szczytnych ideałów, wolę o nich pamiętać – przyznaje. W serii „Kolorobloki" udokumentował starzejący się modernizm – warszawskie bloki pokryte płytą typu Lipsk, syntetycznym, matowym szkłem, używanym w architekturze w formie modułów od lat 50. XX w. Z Olgą Mokrzycką sfotografował obóz dla radzieckich pionierów Artek na Krymie. Z kolei cykl „Hydroklinika" dokumentuje szpital uzdrowiskowy w Druskiennikach na Litwie, zamknięty pod koniec lat 90. Artysta utrwalił dziwną, pełną skomplikowanych, niemal rokokowych dekoracji architekturę na krótko przed zburzeniem sanatorium. – Modernizm kojarzy się głównie z zachodnią Europą, a podróżując po Rosji czy Litwie obserwuję, jak ciekawe rzeczy powstawały na Wschodzie. Poza tym odczuwam naturalną nostalgię do budynków, które są mniej więcej moimi równolatkami. To chyba naturalne?
Grospierre urodził się w 1975 r. w Genewie, mieszkał w Paryżu, studiował w Londynie, ponad 10 lat temu przeprowadził się do Warszawy. Do pracy ściągnął go tutaj Canal+. Grospierre jako 25-latek został sekretarzem Rady Nadzorczej, ale Polskę znał już dobrze. – Moja mama urodziła się tutaj, skończyła medycynę i reżyserię w łódzkiej Filmówce. Do Francji wyjechała na początku lat 60., ale co roku bywaliśmy na wakacjach – mówi. – Myślowo jestem typowym Francuzem. Jak jest teza, antyteza, to musi być synteza – śmieje się.
Jednak Grospierre to nie tylko retroarchiwista, ale też artysta podejmujący dialog ze współczesnością. – Parę lat temu zrobiłem wystawę o bibliotece jako miejscu, w którym produkuje się wiedzę, z natury coś nieuchwytnego. Po zakończeniu zastanawiałem się, co jest kwintesencją materialności, pomyślałem o bankach. Zawsze fascynowały mnie skarbce, skrytki, zawarta w nich obietnica bogactwa. Kiedy w 2008 r. dostałem stypendium w Nowym Jorku, pomyślałem: „Super, jadę do stolicy światowego kapitalizmu, tam jest mnóstwo pieniędzy, które banki muszą gdzieś trzymać. Idealne miejsce na ten projekt" – wspomina fotograf.
Stolica kapitalizmu nie chciała jednak do swych skarbców dopuścić artysty, który przez trzy miesiące odbijał się od kolejnych drzwi, urzędników i agentów ochrony. Pomógł mu światowy kryzys. Po upadku Lehman Brothers sytuacja diametralnie się zmieniła: – Na początku chciałem pokazać moc banków, ich niewzruszoność, ponadczasowość w zmieniającym się świecie. Na moich oczach monumentalne instytucje finansowe, ostoje kapitalizmu, runęły niczym domki z kart – mówi.