Pierwsza od trzech i pół roku wizyta w środę szefa polskiego rządu w Pałacu Elizejskim została pomyślana w Warszawie jako sygnał, że mimo ochłodzenia relacji z Ameryką po dojściu do władzy Joe Bidena, nasz rząd nie pozostaje osamotniony.
Dla Francji porozumienie z Polską to z kolei szansa na zawarcie intratnych kontraktów na budowę elektrowni jądrowych, realizację Centralnego Portu Komunikacyjnego czy cyfryzację gospodarki. I to w chwili, gdy kraj przeżywa największą zapaść gospodarczą od trzech pokoleń.
Nie ma pieniędzy na francuską broń
Zawarcie takich umów, jeśli do nich w ogóle dojdzie, to jednak dalsza perspektywa. Dlatego na razie wymiernym znakiem zbliżenia między oboma krajami może się okazać co innego: przystąpienie Polski do Eurokorpusu – dowiaduje się „Rzeczpospolita". Chodzi o strukturę wojskową powołaną na potrzeby zarówno Unii Europejskiej, jak i NATO, zdolną do dowodzenia operacjami kryzysowymi czy humanitarnymi z udziałem do 60 tys. żołnierzy.
Na razie należą do niej na pełnych prawach (tzw. państwa ramowe) Niemcy, Francja, Hiszpania, Belgia i Luksemburg, Polska zaś musi zadowolić się statusem obserwatora. Nasz kraj co prawda już kilka lat temu miał uzyskać pełnoprawny status, ale gdy MON kierował Antoni Macierewicz Warszawa wycofała podanie w tej sprawie. To była epoka, gdy liczyła się tylko współpraca z administracją Donalda Trumpa.
Teraz sprawa znów wraca jednak na agendę. Zdaniem źródeł rządowych rozmowy w sprawie uzyskania statusu kraju ramowego toczą się od kilku tygodni. Obejmują aspekty finansowe, a także liczbę żołnierzy, jaką nasz kraj miałby posłać do dowództwa Eurokorpusu w Strasburgu. Zgodę na przyznanie Polsce pełnego członkostwa w strukturze musi też wydać każdy z pięciu krajów, które już teraz cieszą się takimi prawami. Z naszych informacji wynika, że nie powinno być z tym problemów, tym bardziej przy poparciu prezydenta Macrona.