Porozumienie nabiera kształtów. Rozmawiali o nim na szczycie UE w Brukseli premierzy Mateusz Morawiecki i Andrej Babiš oraz przedstawiciele władz granicznych regionów. – Nie doszłoby to tej umowy gdyby nie nasze bliskie kontakty z krajem libereckim – mówi Cezary Przybylski, marszałek dolnośląski.
Ale lata negocjacji, w których zdaniem Pragi Warszawa lekceważyła czeskie racje, spowodowały, że Czesi żywią do nas nieufność. A Warszawa nie może zrozumieć, że Praga sięgnęła wobec partnera z Grupy Wyszehradzkiej po narzędzie presji, które może go narazić na ogromne koszty. Obaj premierzy nawet wynik spotkania widzą inaczej: Morawiecki ogłosił, że pozew zostanie wycofany, Babiš temu zaprzeczył.
Petra Roubíčková, rzeczniczka czeskiego Ministerstwa Ochrony Środowiska, wyjaśnia „Rzeczpospolitej" faktyczny stan gry: – Wychodząc od ustaleń władz samorządowych, w przyszłym tygodniu nasz rząd przedstawi ostateczne warunki umowy. Muszą zostać podpisane przez premierów. Ale dopiero gdy Polska je spełni, wycofamy skargę z TSUE.
Polska też trzyma się twardych deklaracji. – Mamy w tym sporze rację i nie ma żadnych przesłanek wynikających z uwarunkowań środowiskowych, aby takie postanowienie było wykonane – mówił wicepremier Jacek Sasin o nakazie TSUE wstrzymania pracy kopalni.
Teraz zaczyna się wyścig z czasem, bo miesiąc od piątkowej decyzji, luksemburscy sędziowie zaczną naliczać Polsce dzienne kary za niewykonanie wyroku. Porozumienie zakłada, że Polska przekaże 40–45 mln euro na pokrycie kosztów dostarczenia wody kilkudziesięciu tysiącom czeskich gospodarstw cierpiących z powodu spadku jej poziomu przez działalność kopalni.