Tak można by pokrótce podsumować debatę, jaką w środę zorganizował w parlamencie szef sejmowej Komisji Gospodarki i Rozwoju Jerzy Meysztowicz, przy wsparciu BCC i naszego dziennika. Konferencja to efekt debaty na temat polskiej akcesji do strefy euro, jaką podjęła i konsekwentnie prowadzi „Rzeczpospolita".
Czy są na tej drodze poważne przeszkody? Niewątpliwie. Jest ich kilka, a najważniejszą jest brak woli politycznej po stronie rządzącej partii oraz antyintegracyjna retoryka, która spowodowała, że większość Polaków nie pamięta, iż do wprowadzenia euro zobowiązaliśmy się w traktacie akcesyjnym, i wspólnej waluty w Polsce po prostu nie chce. Paradoksalnie jednak właśnie dziś, i to dzięki – z natury chwilowej – koniunkturze, jest doskonały czas, by taką decyzję podjąć. Sukcesy gospodarcze, wzrost PKB, wygospodarowywanie nadwyżki budżetowe, relatywnie niski deficyt budżetu powodują, że zarówno w sensie formalnym, jak i merytorycznym jesteśmy bliscy spełnienia kryteriów akcesji.
Gdy światowa koniunktura się skończy, będzie nam o to dużo trudniej. Rozumieją to doskonale w Pradze, Sofii czy Bukareszcie, gdzie wejścia do strefy euro nie odrzuca się tak pryncypialnie jak nad Wisłą. Co dzięki temu zyskamy? Przede wszystkim stabilność gospodarczą, większą wiarygodność, rygor budżetowy, a z perspektywy firm koniec ryzyka walutowego i kosztów transakcyjnych. Dlatego – co można było usłyszeć w Sejmie – głosy biznesu i większości ekonomistów się pokrywają. Euro zwiąże nas bliżej z Europą zarówno w sensie politycznym, jak i ekonomicznym. Również w wypadku zwykłych konsumentów zyski będą większe od strat, potwierdzają to badania w większości krajów, które euro już przyjęły. Ani realnie nie zmalały w nich emerytury, ani nie wzrosły ceny; zyskała i gospodarka, i obywatele.
Dlaczego więc Prawo i Sprawiedliwość broni się przed euro? Złośliwi mówią, że łatwiej rządzić używając psychologii strachu, a partia prezesa Kaczyńskiego osiągnęła w tej dziedzinie mistrzostwo. Ja jednak myślę, że chodzi o co innego. Sprzeciw PiS wobec euro wynika z fałszywych diagnoz gospodarczych i nieaktualnych założeń programowych z czasów, gdy PiS chciało się różnić od popierającej euro Platformy. Dziś jednak czasy się zmieniły i jestem przekonany, że premier Morawiecki ma świadomość, że do tego tramwaju trzeba wsiąść, bo dalsze stanie na przystanku to zwykłe marnowanie czasu i polskiej szansy. Pozostaje to tylko wytłumaczyć elektoratowi. I tu jest pies pogrzebany.