Nie wiem, jak wyglądał rachunek zysków i strat, którego dokonał prezydent Andrzej Duda i jego współpracownicy, przyjmując zaproszenie Donalda Trumpa do złożenia mu wizyty w Waszyngtonie cztery dni przed wyborami prezydenckimi w Polsce. Mój rachunek jednak nie wygląda zbyt optymistycznie.
Wyjmując sprawę z kontekstu kampanijnego, oczywiście cieszy, że polski prezydent ma dobre relacje z amerykańskim, że z Waszyngtonu jest coraz bliżej do Warszawy, ponieważ to nasz najważniejszy sojusznik. Gdyby Polska znalazła się w militarnym niebezpieczeństwie, przede wszystkim liczylibyśmy na pomoc USA. To również Amerykanie krzywo patrzą na ryzykowną z punktu widzenia naszego bezpieczeństwa inwestycję NordStream 2. I podobnie jak my patrzą na wiele innych spraw dotyczących bezpieczeństwa, energetyki, handlu, wojska.
Jednak wielu wyborców może uznać, że takie zaproszenie do Waszyngtonu na ostatniej prostej kampanii to już jawna ingerencja ze strony Białego Domu w polskie wybory. I argument dla tych, którzy twierdzą, że narracja PiS o wstawaniu z kolan i prowadzeniu suwerennej polityki zagranicznej nie jest nic warta, bo Polska jest znów zwasalizowana. Bo jak tylko Donald Trump skinął palcem, polski prezydent przerywa kampanię i leci do USA.
Lecąc za ocean, Duda może zirytować zarówno wyborców Konfederacji, którym wpływy amerykańskie są nie w smak, jak i umiarkowaną część elektoratu centrowego, dla której Trump to polityk nieobliczalny i niebezpieczny. Prezydent ryzykuje również dlatego, że amerykański przywódca nie jest w tej chwili w USA na fali. Przez kraj przetoczył się bunt przeciw rasizmowi po zabójstwie przez białego policjanta czarnoskórego George’a Floyda, a Trump był wielokrotnie krytykowany za swoje podejście do niesłabnących wciąż zamieszek. W dodatku właśnie ukazała się książka byłego bliskiego doradcy prezydenta USA Johna Boltona, która stawia go w bardzo złym świetle, potwierdzając z wewnątrz wszystkie zarzuty, które Trumpowi stawiano.
Jednym z nich jest pojmowanie relacji międzynarodowych jako transakcji, na której USA muszą zarabiać. Jeśli Duda zadeklaruje chęć płacenia z polskiego budżetu za obecność amerykańskich żołnierzy, za kontrakty dla amerykańskich firm zbrojeniowych czy też zagwarantuje pełną nietykalność US Army na polskiej ziemi, krytycy będą podnosić to, że zadbał głównie o zysk Amerykanów, płacąc miliardami złotych za obietnice Trumpa, który za kilka miesięcy może wyprowadzić się z Białego Domu. Jak ma się to do obietnic wzmacniania polskiego przemysłu obronnego?