Zdziczenie nie ma barw. Nie jest prawicowe ani lewicowe. Jest po prostu zdziczeniem i w każdym demokratycznym państwie powinno być potępione. Co więcej, obywatele każdego państwa winni być chronieni przed jego skutkami i do tego służy policja. Dlatego w sprawie aktów barbarzyństwa, do których doszło w czasie organizowanego przez narodowców tzw. Marszu Niepodległości, stoję po stronie policji.
I stanę po jej stronie zawsze, pod warunkiem, że działać będzie legalnie i z poszanowaniem praw dziennikarzy. Bez względu, czy sprawcami dewastacji będą lewicowcy, anarchiści czy górnicy. Państwo musi skutecznie gwarantować bezpieczeństwo ludzkiego życia i własności, to jego główna rola. Bez umiejętności jej wypełnienia – nie istnieje.
11 listopada ulice stolicy doświadczyły barbarzyństwa na wyjątkową skalę. Organizatorzy tzw. Marszu Niepodległości zignorowali rygory walki z pandemią i już to ich dyskwalifikuje. Są odpowiedzialni za manifestację, która odbyła się nielegalnie i z narażaniem dziesiątek tysięcy ludzi na ryzyko zakażenia wirusem.
Kompletnie dyskwalifikuje ich również charakter tego rzekomo „patriotycznego" przemarszu. Pod narodowymi flagami pojawiły się hordy uzbrojonych w race i wyrzutnie bandziorów, którzy jak co roku szukali okazji do zadymy. I nie są dla mnie przekonujące wyjaśnienia organizatorów, że padli ofiarą prowokacji. Już zorganizowanie marszu było prowokacją, reszta to dobrodziejstwo inwentarza. Ponad 300 wylegitymowanych, 36 zatrzymanych, 250 mandatów, 35 policjantów rannych, trzy osoby w szpitalu, podpalone mieszkanie.
Można do tej eksplozji barbarzyństwa podchodzić z refleksją socjologa; oto mamy dowód rozchwiania emocjonalnego Polski w pandemii, utraty przez sprawujących władzę umiejętności zarządzania zbiorową emocją czy odpowiedź prawicy na manifestacje w sprawie wyroku TK.