Iran przeprowadził we wtorek wieczorem ataki rakietowe na Izrael. Nie pierwsze, bo do takich doszło już w kwietniu. Podobnie jak wtedy, nie były one w sensie militarnym sukcesem. Znacznym zniszczeniom zapobiegła obrona powietrzna i lotnictwo sojuszników, USA i Wielkiej Brytanii, a ofiara śmiertelna jest jedna – Palestyńczyk na okupowanym Zachodnim Brzegu Jordanu.
Był jednak intensywniejszy od kwietniowego, Irańczycy wystrzelili tym razem od 180 do 200 rakiet balistycznych. I w zupełnie innych okolicznościach – Izrael jest na fali sukcesów militarnych i wywiadowczych, głównie w Libanie.
Oburzenie Zachodu na Iran jest większe niż po pierwszym, kwietniowym ataku na Izrael
Oburzenie na Irańczyków na Zachodzie, zwłaszcza w Ameryce, też jest większe. To na nich spada teraz odpowiedzialność za eskalację sytuacji na Bliskim Wschodzie. I można by już to nazwać megaeskalacją, gdyby nie to, że nie wiadomo, jakiego określenia trzeba będzie użyć za dzień, tydzień czy miesiąc. Gdy odpowie Izrael. A on zapowiada, że odwet będzie ostry.
Czytaj więcej
Ofiary śmiertelne w Libanie liczone są już w setkach, a to dopiero początek zmasowanych bombardowań. Iran nie wydaje się być gotów do pomocy swemu najważniejszemu sojusznikowi na Bliskim Wschodzie.
Wciąż nie wiadomo, czy przerodziłby się w wielką wojnę regionalną, która miałaby wpływ na politykę światową. Ale niebezpiecznie się do niej zbliżyliśmy.